Ja rozumiem, że jeśli ma się w swoim kraju miejsce, które boli, to nie lubi się kogoś kto przychodzi i w tej ranie grzebie. Ale my jako ofiary mamy prawo grzebać, bo to jest nasza rana - powiedział na łamach "Gazety Wyborczej" Jerzy Bahr, były ambasador Polski w Rosji. Miałem świadomość, że uczestniczę w historycznym wydarzeniu, absolutnie unikalnym, naładowanym symboliką - odniósł się do wydarzeń katastrofy pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku.

Po 15, może 20 minutach pojawiła się mgła. Tumany chmur szły od lewej do prawej. Było ich coraz więcej, narastały w błyskawicznym tempie - wspomina Jerzy Bahr. Polski dyplomata wyznał także, że wizyta prezydenta Kaczyńskiego z 10 kwietnia 2010 roku była nieoficjalna, podobnie jak ta z 17 września 2010 roku.

Zobaczyłem rzędy pustych krzeseł. Z kwiatami, flagami i przewieszonymi przez poręcze parasolami. Wtedy do mnie dotarło, że wszyscy zginęli i żadnego cudu nie będzie, bo wszyscy wierzą w cuda - opisuje moment katastrofy.

Były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego odniósł się także do oskarżeń, jakoby uścisk Donalda Tuska i Władimira Putina był wyreżyserowany. To straszne draństwo, żeby w uścisku Putina dopatrywać się czegoś innego niż wyrażenie współczucia. Gest Putina był jak najbardziej na miejscu, był ludzkim odruchem. Tusk, kiedy podchodził do wraku słaniał się na nogach. Był kompletnie zdruzgotany - dał wyraźnie do zrozumienia Bahr.

Ktoś przekazał mi prośbę naszego premiera, żebym Kaczyńskiego zaprosił do namiotu. Wszedłem do autobusu. Kaczyński siedział w przedniej części po lewej stronie, wciśnięty w fotel. Powiedziałem mu o zaproszeniu, że oni na niego czekają, że to ważne, by z nimi porozmawiał - odmówił - dodał.