LOT nigdy tak nie konkurował z tanimi liniami jak teraz i przebija je cenami biletów - pisze "Gazeta Wyborcza" w sobotnio-niedzielnym wydaniu i zastanawia się kto zapłaci za nierentowne rejsy.

Jak przypomina "GW", LOT reaktywował w środę międzynarodowe połączenia. Na liście przywróconych kierunków są m.in. Praga, Düsseldorf, Wilno, Budapeszt, Berlin, Wiedeń, Bruksela, Kijów, Amsterdam, Bukareszt i Barcelona - czytamy w gazecie.

Dziennik dodaje, że w zeszłym tygodniu przewoźnik sypnął też połączeniami do wakacyjnych miejscowości, również z lotnisk regionalnych. Lata m.in. z Wrocławia, Gdańska, Poznania i Krakowa, z których uruchomił po osiem-dziewięć nowych sezonowych połączeń. Wakacyjnych kierunków jest łącznie aż 36, m.in. do portów Santoryn, Palmy de Mallorca, do Rzymu-Fiumicino, Alicante, Malagi, Aten, Barcelony, Burgas czy Chanii. Większość jest znana, ale niektóre, jak Kalamata, Kawala i Ochryda - niezbyt - pisze "GW".

Jak podkreśla, to oczywiste, że ten ruch LOT-u oznacza chęć rywalizacji o turystów z tanimi liniami. Dodaje, że walka jest też cenowa - LOT sprzedaje bardzo tanie bilety, już od 199 zł. "To oczywiście sporo poniżej kosztów lotów" - zauważa gazeta.

Turyści mają powody do radości, ale kto zapłaci za nierentowne loty? Co jest źródłem finansowania? LOT w odpowiedzi na nasze pytania pisze, że to tajemnica handlowa i że nie zdradza szczegółów strategii biznesowej spółki. Pisze nam jednak, że wakacyjne loty są "inwestycją w odbudowę zaufania pasażerów do latania". I że tanie loty LOT oferował już wcześniej - czytamy w "Wyborczej".