NFZ zamierza od stycznia nie płacić za ratowanie życia pacjentów, którzy nie przeżyją 12 godzin na oddziałach intensywnej opieki medycznej. Lekarze mówią, że NFZ sugeruje w ten sposób, by zastanowili się, czy pacjenta w ogóle warto leczyć...

Pierwsze godziny to czas najintensywniejszej opieki, to godziny, które często decydują o życiu. To czas decydujący o tym, czy dalsze leczenie będzie skuteczne i czy w ogóle będzie ono możliwe - mówi prof. Leon Drobnik, szef OIOM-u w poznańskim szpitalu przy ul. Przybyszewskiego.

Jak dodaje, trafiają tam pacjenci po groźnych wypadkach, operacjach, zawałach i wylewach. Takie leczenie jest bardzo drogie i raczej trudno podejrzewać specjalistów NFZ, by nie zdawali sobie z tego sprawy, tym bardziej, że za dobę na takim oddziale płacą co najmniej 1200 złotych.

- Ja jestem takim postawieniem sprawy oburzony - doktor Ludwik Stołtny, kierujący OIOM-em w dziecięcej klinice w Katowicach. Dodaje, że lekarza ratującego życie nie może obchodzić nic innego poza pacjentem. - Nie możemy myśleć, że nie damy mu takiego czy innego środka lub nie zastosujemy jakiejś procedury, bo nas na to nie stać - wyjaśnia.

Chore dzieci, trafiające na OIOM katowickiej kliniki, są najczęściej nieprzytomne. Trzeba je błyskawicznie zbadać, podłączyć do odpowiedniej aparatury, podać krew, kroplówkę i nawet 10 leków na raz. Wszystko to kosztuje, ale właśnie ten początek decyduje o tym, czy dziecko uda się uratować i wyleczyć.

Sam Fundusz nie upiera się już przy swoich planach. Urzędnicy gotowi są do rozmów m.in. z krajowym konsultantem, a także z ministrem zdrowia. Szef resortu jest bowiem zaniepokojony propozycjami NFZ. Do ministra zapewne dotarły głosy oburzenia, pochodzące także z Instytutu Kardiologii, którym jeszcze niedawno kierował. - Być może dojdzie do tego, że wszystkie szpitale będą tak zadłużone, że znikną z powierzchni tego kraju - mówi Marek Banaszewski. Dodaje, że mimo wszystko lekarze będą ratowali życie pacjentów – niezależnie od przepisów. Pozostaje jednak pytanie, czy będą mieli za co.