Jest pierwszy akt oskarżenia przeciwko Kamilowi D. – informuje "Fakt". Były dziennikarz odpowie przed sądem za sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Kamil D. miał wtedy 2,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.

Jest pierwszy akt oskarżenia przeciwko Kamilowi D. – informuje "Fakt". Były dziennikarz odpowie przed sądem za sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Kamil D. miał wtedy 2,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
Uszkodzony samochód, którym podróżował Kamil D. / Grzegorz Michałowski /PAP

W lipcu 2019 r. na drodze krajowej nr 1 pod Piotrkowem Trybunalskim, Kamil D. wziął udział w kolizji. Do zdarzenia doszło na remontowanym odcinku drogi. Kierując samochodem BMW w kierunku Katowic, najechał na pachołki oddzielające pasy ruchu. Następnie jeden z pachołków uderzył w auto nadjeżdżające z przeciwka. Nikt z uczestników kolizji nie ucierpiał.

Okazało się, że dziennikarz miał 2,6 prom. alkoholu w wydychanym powietrzu. Trafił do policyjnej izby zatrzymań. Po wytrzeźwieniu został przewieziony do piotrkowskiej prokuratury, gdzie przedstawiono mu dwa zarzuty - sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, którego dopuściła się osoba będąca w stanie nietrzeźwości, oraz kierowania pojazdem w stanie nietrzeźwości.

Były dziennikarz przyznał się tylko do jazdy pod wpływem alkoholu. Śledczy skierowali wniosek do sądu o areszt dla podejrzanego, ale sąd nie przychylił się do niego i zastosował wobec dziennikarza poręczenie majątkowe, dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju.

Jak informuje "Fakt", według śledczych, w momencie kolizji Kamil D. był nie tylko pod wpływem alkoholu, ale także leków uspakajających. Biegli wykazali, że po zażyciu tych leków nie można prowadzić pojazdów przez 24 godziny. A oskarżony zażywał te leki w połączeniu z alkoholem, co również obniża koncentrację i zdolność reakcji kierującego pojazdem na ewentualne pojawiające się zagrożenia drogowe - powiedział "Faktowi" Witold Błaszczyk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.

Śledztwo w tej sprawie trwało niemal rok. To rzeczywiście dość długo, ale musieliśmy ustalić i przesłuchać sporą liczbę świadków - osób, które poruszały się po tej drodze bezpośrednio przed zdarzeniem, które spowodował oskarżony - tłumaczył "Faktowi" prok. Witold Błaszczyk.