Dożywocie za zabójstwo dwóch pracownic Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Makowie - taki wyrok usłyszał dzisiaj w Sądzie Okręgowym w Łodzi 64-letni Lech G. Do tragedii doszło w grudniu 2014 roku. Według prokuratury, mężczyzna wtargnął na teren ośrodka, mając ze sobą co najmniej trzy plastikowe pojemniki z benzyną, następnie wylał benzynę na urzędniczki pracujące w jednym z pokoi i podpalił je. Co więcej, zamknął drzwi od zewnątrz i przytrzymywał je, by kobiety nie mogły uciec z płonącego pokoju.

Dożywocie za zabójstwo dwóch pracownic Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Makowie - taki wyrok usłyszał dzisiaj w Sądzie Okręgowym w Łodzi 64-letni Lech G. Do tragedii doszło w grudniu 2014 roku. Według prokuratury, mężczyzna wtargnął na teren ośrodka, mając ze sobą co najmniej trzy plastikowe pojemniki z benzyną, następnie wylał benzynę na urzędniczki pracujące w jednym z pokoi i podpalił je. Co więcej, zamknął drzwi od zewnątrz i przytrzymywał je, by kobiety nie mogły uciec z płonącego pokoju.
Lech G. na sali Sądu Okręgowego w Łodzi, 15 września 2015 /Grzegorz Michałowski /PAP

Jedna z kobiet zginęła na miejscu, druga zmarła po trzech dniach w szpitalu. Napastnik został wkrótce po zdarzeniu zatrzymany i aresztowany. Śledczy oskarżyli go o zabójstwo obu kobiet ze szczególnym okrucieństwem i spowodowanie pożaru, zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób.

"Wyrok nie zwróci nam naszych dzieci"

Dożywocie to kara sprawiedliwa - tak mówią rodziny podpalonych pracownic Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Makowie koło Skierniewic. W chwili ogłaszaniu wyroku, matki płakały, a później powiedziały, że w zasadzie zostały same po tej tragedii. Minął rok, a pracodawca wcale nie zainteresował się losem rodzin i osieroconych dzieci - mówiła matka Renaty B. To wcale nie jest tak, że czas leczy rany, bo czas tak naprawdę pogłębia pustkę, jaka powstała. Właśnie teraz czuje się najdotkliwiej tę tęsknotę i tę pustkę, którą dziewczyny zostawiły po sobie. Dzieci przeżywają bardzo. Po prostu nie możemy sobie z tym wszystkim poradzić momentami, ale staramy się nad tym panować. Nie koncentrujemy na samym wyroku, bo uważałam od początku, że sąd wyda wyrok niewątpliwie sprawiedliwy w obliczu takiej zbrodni, z takim okrucieństwem i z taką premedytacją dokonanej. Natomiast koncentrujemy się na naszych wnukach, na rodzinach; nie na zemście, a na miłości do naszych rodzin, do naszych dzieci osieroconych. 

Podpalił, bo nie był zadowolony z udzielanej pomocy

Sędzia podkreślała, że wina Lecha G. nie ulega wątpliwości - działał ze szczególnym okrucieństwem i z motywacji zasługującej na potępienie. Tłem zbrodni były relacje pomiędzy oskarżonym a ośrodkiem pomocy społecznej. Lech G. wielokrotnie mówił, że nie jest z tej pomocy zadowolony. Zdaniem sądu była to "swoista zemsta z jego strony". Według biegłych to osoba konfliktowa, mściwa. W zakładzie karnym, w którym przebywa "cieszy się złą opinią".

Sędzia zaznaczył, że mężczyzna zaplanował zbrodnie ze szczegółami i chociaż miał możliwość, żeby się wycofać, to tego nie zrobił. Jak wyjaśnił, jeden ze świadków miał usłyszeć krzyk oblanej kobiety "panie G. niech pan tego nie robi". Zdaniem sądu, jej okrzyk wskazywał, że oskarżony "podejmował określone działanie".

Przed sądem oskarżony zasłaniał się niepamięcią, ale to była tylko linia obrony. 

Obrońca Lecha G. będzie rozważał odwołanie się od wyroku, który jeszcze nie jest prawomocny. W takiej sprawie musi być apelacja - wyjaśniał adwokat. Muszę poznać motywy sądu dokładnie, bo dostrzegam pewne elementy, z którymi nie do końca się zgadzałem. Muszę zobaczyć, jak sąd to uzasadni na piśmie. Oskarżonego nie było na sali rozpraw, gdy sąd ogłaszał wyrok.

(edbie, mal)