Ruszamy z nową powieścią Terry'ego Pratchetta, kolejarską fantazją sławnego angielskiego pisarza zatytułowaną "Para w ruch". Do tej książkowej podróży Bogdan Zalewski zaprosił Piotra Cholewę- wybitnego tłumacza prozy twórcy Świata Dysku, erudytę, wielkiego znawcę literatury fantastycznej.

Tory wywiadu są długie i kręte, tak aby przyszli czytelnicy mogli zasmakować przeróżnych wrażeń i pejzaży. Dowiecie się kim jest tajemniczy twórca w czarnym kapeluszu, niezwykle płodny bóg fantasy, który nie wierzy w Boga, a raczej ma ogromne pretensje do Stwórcy, dlaczego nie dał mu łaski wiary. Pratchett - ateista - od lat sam odgrywa rolę kreatora bardzo bogatej w szczegóły fikcji literackiej. Dość powiedzieć, że ostatnia powieść jest już czterdziestą książką z najsłynniejszego cyklu o Świecie Dysku. Pisarz ma niezwykłą wyobraźnię. Przeczytajcie, dlaczego Polska kojarzy mu się z kopalniami ... tłuszczu.        

Bogdan Zalewski:  Tytuł oryginału to "Raising Steam". W tłumaczeniu dosłownym, nieliterackim, tzw. "rybce", byłaby to "Wzbierająca para". W pana poetyckiej wersji to jest "Para w ruch". Wziął pan to z Tuwima: "para buch, koła w ruch"?

Piotr Cholewa: Tak. Nie ukrywam, że to było inspiracją. Nawet przez jakiś czas myślałem, żeby to się nazywało "Para buch". Jednak, jak pan sam powiedział, to jest książka o kolei, więc wymyśliłem, że "Para w ruch" jest dostatecznym nawiązaniem, nie będąc jednocześnie cytatem. Oczywiście "Raising Steam" ma sporo innych znaczeń. U Pratchetta zagrały jednocześnie i przenośnia i dosłowność.

A czym się różni ten Pratchettowski, literacki wynalazek maszyny parowej na torach od poetyckiej, Tuwimowej lokomotywy i oczywiście od prawdziwego pociągu?

Otóż problem polega na tym, że tak naprawdę to niczym. To jest prawdziwa lokomotywa. Od Tuwimowskiej różni się tym, że Pratchett opisuje początki - od pierwszego modelu maszyny parowej po problemy z torami. Od pewnego czasu, właściwie od połowy cyklu, widać że ten Świat Dysku z zupełnie fantastycznego fantasy, częściowo średniowiecznego- z rycerzami, smokami i tak dalej- przechodzi delikatnie w system wiktoriański.

Można powiedzieć, że "Raising Steam" to jest też aluzja do "steampunku", do gatunku?

"Steampunk"? No, cóż ... Właściwie można tak powiedzieć. Chociaż byłoby to pewną przesadą. "Steampunk" w literaturze fantastycznej obejmuje coś, co jest przyszłością tego świata, gdyby para zwyciężyła. Przynajmniej ja to tak rozumiem. "Maszyna różnicowa" Bruce'a Sterlinga i Williama Gibsona to był typowy przykład. Ta powieść opisywała, co by się stało, gdybyśmy poszli jednak w stronę pary, a nie elektryczności.

U Pratchetta jest trochę inaczej. No, właśnie. Jak?

W Świecie Dysku jest po prostu tak, że tam - jak wiadomo- działa magia. Magowie zajmują się głównie tym, żeby ją delikatnie wyciszać, ponieważ magia jest zbyt niebezpieczna. Oczywiście nie jest trudno magicznie przenieść się z miejsca na miejsce. Jednak rozsądni ludzie tego nie robią. W "Parze w ruch" pewien młody człowiek, którego przodka już kiedyś poznaliśmy w poprzedniej powieści ...

... Kowala Simnela ...

Tak. On kiedyś stworzył kombajn zbożowy. Tu jego syn też stara się coś zrobić. Pratchett korzysta z legendy o Jamesie Wattcie, który stworzył maszynę parową, rzekomo patrząc jak podskakuje pokrywka na czajniku. Wymyślił sobie wtedy, że jeśli wziąć większy czajnik, to można by unieść większą pokrywkę. To zdanie chyba pada w powieści Pratchetta wręcz dosłownie. Oczywiście historycznie to nie było tak. Pratchett trochę to uprościł. Młody człowiek nie bez problemów buduje najpierw kocioł parowy, co samo w sobie nie jest łatwe. To tylko nam się tak wydaje, bo się już do tego przyzwyczailiśmy. Sam wynalazek zaworu bezpieczeństwa nie jest tu całkiem bez znaczenia.

Tym bardziej, że ojciec tego młodego wynalazcy ginie w takich doświadczeniach z parą.

Ginie w wybuchu kotła. Od razu powiem, że nie zdradzamy wiele. To wszystko, o czym mówimy dzieje się na pierwszych paru stronach.

Od razu na samym początku.

Ten młody wynalazca buduje maszynę parową i wprawia ją w ruch, najpierw jako model, potem jako prototyp. Pojawia się coś, o czym zwykle -studiując historię nauki- nie zdajemy sobie sprawy. Nie uświadamiamy sobie, jak jest ważne. Mam na myśli finasowanie tego całego projektu, ponieważ lokomotywy parowe, oprócz wszystkiego innego, wymagają torów. A tory - tak jak drogi- niełatwo się kładzie.

Trzeba znaleźć sponsora.

Ów młody człowiek znajduje tego sponsora. To jest również nam znany Harry Król.

Zdradźmy: czego to Król? (Śmiech)

Król Złotej Rzeki, ale nie chcę powiedzieć dosadnie. Powiedzmy, że również już występował kilkakrotnie jako biznesmen - twardy, ale uczciwy. W to wszystko angażuje się, jak zwykle w ostatnim cyklu książek, Moist von Lipwig - artysta, były oszust, który pomaga puścić to wszystko w ruch. Pratchett zajmował się ostatnio mniejszościami. Napisał książkę o prawach kobiet, napisał książkę o Golemach, które były  niewolnikami i się wyzwalają, i "Para w ruch" to jest chyba książka o religii, wbrew temu, co jest w tytule i co jest główną osią akcji.

Ateista napisał książkę o religii?

Ta religia nie jest pozytywnie przedstawiona. Ja bym powiedział tak, nie pokazując, o co konkretnie chodzi, jednak łatwo się można domyślić: w grupie krasnoludów pojawiają się tak zwane "prawdziwe krasnoludy", które uważają, że cała ta cywilizacja, całe to Ankh-Morpork, czyli główne miasto -w naszym rozumieniu- cywilizowane, niesie samo zło. Należy być wiernym starym ideałom. I tę swoją wierność one demonstrują dość łatwo - terrorystycznymi atakami.

To są krasnoludy- dywersanci, po prostu.

Tak. To są krasnoludy-dywersanci szczerze wierne dawnej religii ciemności. Oczywiście są oprócz tego krasnoludy, chciałbym powiedzieć- normalne, ale powiedzmy - postępowe, łącznie z królem tych krasnoludów. Na tym konflikcie opiera się duża część akcji.

Nie wiem jak panu, ale mnie to przypominało trochę angielski "luddyzm" -radykalny ruch chcący zatrzymać dziewiętnastowieczną rewolucję przemysłową, ruch niszczycieli krosien. To są tacy "krasno-luddyści"?         

(Śmiech) Myślę, że jednak nie. Luddyści niszczyli krosna, bo chcieli mieć robotę jako ludzie, bronili swoich miejsc pracy. Krasnoludy - te głębinowe, jak się tam nazywają- bronią prawdziwego stylu życia krasnoluda. Najwięcej krasnoludów na świecie żyje właśnie w  Ankh-Morpork i są już cywilizowane. One się odrywają od tych swoich korzeni. Był taki ostry odłam tych tradycyjnych krasnoludów, które sugerowały, że nie należy nawet rozmawiać z ludźmi, bo same grzechy z tego płyną. Tymczasem w Ankh-Morpork są krasnoludy, które po prostu żyły z ludźmi przez tyle lat, że nikt się nie przejmuje, kto kim jest. Pratchett ze swoim typowym, złośliwym humorem mówi, że nie jest ważne, jakiej kto jest rasy, bo każdego można tak samo dobrze okraść. W  Ankh-Morpork tak to działa. W związku z tym te krasnoludy,  nazwijmy to - miejskie,  nie przejmują się tym może nie tyle rasizmem, co "gatunkizmem". Czy to dobrze, czy źle? Niewątpliwie dobrze, bo w szczególności krasnoludy postępowe starają się przynajmniej nie wysadzać wież.

My tak już dość głęboko wchodzimy w treść. Nie chcę, żebyśmy zdradzili słuchaczom zbyt wiele. Jednak ja pana poproszę o taki króciutki leksykon nazw i nazwisk dla osób, które w ogóle nie zetknęły się jeszcze z prozą Pratchetta. Proszę powiedzieć, czym jest Świat Dysku? Wiem, że to jest skomplikowane, ale tak najkrócej rzecz ujmując. 

Świat Dysku się zmieniał. W sensie zupełnie fizycznym - jak sama nazwa wskazuje- to jest płaski świat. Pratchett kiedyś powiedział, że to jest taki świat, jaki widzimy. Każdy widzi, że świat jest płaski. Skądinąd wiadomo, że leży na czterech słoniach, a one stoją na żółwiu. Oczywiście ten świat -fizycznie- jest bardzo mało prawdopodobny, a zatem żeby działał, potrzebne jest bardzo silne pole magiczne, które go otacza, a w związku z tym dzieją się tam różne rzeczy - magiczne. Ten świat zaczął się jako fantastyczny, w którym występują potwory, elfy, trolle, krasnoludy. Tylko że z czasem, kiedy Pratchett rozwijał cały ten cykl, one się powoli cywilizują, i może nie jest to najlepsze określenie, ale - udomawiają. Co tam jest istotne w tym  świecie i co tam autor rozgrywa, to działanie imperatywu narracji. Tak jak w literaturze: rzeczy zdarzają się, bo powinny się zdarzyć, bo jest to ważne dla opowieści. Tam jest ósemka ważna. Jeżeli ktoś ma ósmego syna  i ten syn ma ósmego syna,  to musi on być wielkim magiem, nie ma innej opcji. Jeśli jest sierota opuszczona, to musi wyjść za księcia.  

To jest taki literacki fatalizm?        

Trochę tak, ale z drugiej strony Pratchett stara się tam przyłożyć logikę w takich miejscach, gdzie zwykle jej nie przykładamy. To nie w tej ostatniej książce, ale to się gdzieś tam pojawia- bohaterowie spotykają domek z piernika i mówią : "Przecież to bez sensu. Domek z piernika byłby cały wygryziony, bo zwierzaki w lesie też wiedzą, że pierniki są dobre. Domek nie musi czekać na Jasia i Małgosię." Albo jeżeli wiedźma jest młoda, ambitna i nowoczesna, to czy powinna mieć domek z chrupkiego pieczywa? No tak, skoro jak wiadomo pierniki są niezdrowe.

Wszystko jest podlane takim sosem humoru, autoironii i ironizowania na temat gatunku.

Zdecydowanie tak. W kolejnych książkach Pratchett rozgrywa właśnie te stereotypy, w które jesteśmy skłonni wierzyć, właściwie bez żadnego zastanowienia. On się stara się zastanawiać, dlaczego tak jest, jak jest, albo inaczej - dlaczego wierzymy, że tak ma być.  Dlaczego trolle powinny zjadać ludzi?

W tym świecie magicznym są ciekawe systemy komunikacji . Jak by pan krótko opisał wieżę sekarową?

Sekary to jest skrót od Semaforowa Komunikacja Radykalna. Przechodziliśmy kiedyś przez taki etap. Wie pan, to jest może najbardziej "steampunkowy" element. Wiadomo, że gdzieś w XVIII wieku pojawiły się semaforowe wieże komunikacyjne. Oczywiście one służyły głównie do przekazywania wiadomości militarnych, rządowych, ważnych.

To była komunikacja świetlna, na odległość.

Tak. Chyba w jakichś wersjach "Hrabiego Monte Christo" pojawiają się wieże semaforowe. U Pratchetta ten system komunikacji, że tak powiem "złapał". Te wieże są strasznie gęsto rozstawione. Co lepsze rodziny mają na dachu własną wieżę sekarową, a nawet niektórzy próbują się porozumiewać semaforem tak jak marynarze, machając takimi tabliczkami.

Mają też rodzaj depesz.

Tak. I to się rozwinęło na tyle dobrze, ta sieć jest na tyle gęsta, że ona zaczyna odgrywać rolę Internetu w naszym świecie. Są może nie tyle fora, co jakieś czaty się odbywają nocami , operatorzy grają w jakieś gry w tych semaforach itd. Natomiast na zewnątrz one rzeczywiście służą jako rodzaj telegrafu. Jednak cała kultura, łącznie z takimi pasjonatami,  "geekami" internetowymi, w tych semaforach gdzieś tam się rodzi.

Jest jeszcze jeden taki pratchettowski wynalazek, mianowicie "azety". Są bardzo bliskie "gazet", ale nie do końca.

No, nie. To są gazety, po prostu. Ich nazwa wzięła się stąd, że rzeczywiście mają się kojarzyć z gazetami. Po angielsku "newspaper"  po prostu oznacza dokładnie to, co mówi to słowo- to jest papier z newsami. Polskie słowo "gazeta" wzięło się chyba z włoskiego. Ja sobie wymyśliłem termin "azeta" po to, żeby przekazywał sygnał, że tam są wiadomości od A do ZET. Jednak oczywiście był taki moment, w książce "Prawda", kiedy pojawił się wynalazek ruchomej czcionki i w związku z tym natychmiast, bo na Świecie Dysku wszystko dzieje się szybciej, ktoś wpadł na pomysł, żeby drukować gazety. Ta pierwsza nazywała się "Puls Ankh-Morpork" i jest takim dosyć solidnym pismem. Oczywiście zaraz pojawia się "SuperFakty Ankh-Morpork", która jest brukowcem, itd. Całe to tło, łącznie z dziennikarstwem śledczym pojawia się prawie natychmiast.

W "Parze w ruch" są fragmenty , w których Pratchett w krzywym zwierciadle przedstawia dziennikarzy, przedstawicieli mojego zawodu.

Oj, tak.

Może zacytuję fragment: "Dziennikarze piją dwa razy tyle co inni i dwa razy dłużej." Albo: "Niektórzy dziennikarze zadawaliby pytania w stylu ‘pani Westley, co pani czuła, kiedy się pani dowiedziała, że obaj pani synowie się rozgotowali?’". Czy Pratchett miał złe doświadczenia z dziennikarstwem? Pracował przecież w tym zawodzie.

Myślę, że realne miał może. Owszem, Pratchett pracował w prasie, to znaczy był reporterem przez dłuższy czas. Chociaż to, o czym pisze, te złe doświadczenia biorą się chyba z okresu, kiedy był rzecznikiem prasowym elektrowni atomowej. Wtedy zapewne spotkał się z całą serią dziwnych pytań w stylu "czy jutro będzie w tym miejscu reaktywny dół?", albo coś podobnego. No i oczywiście już jako znany i sławny pisarz ...

... przetworzył te pytania.

Oczywiście w tej książce Pratchetta prasa jest zaawansowana, więc pojawiają się tam normalne pisma, brukowe pisma, tabloidy jako tło. To nie jest książka o nich.

One po prostu już są. Powiedzmy jeszcze o realnych ilustratorach książek Pratchetta- o Joshu Kirbym, o którym pisarz powiedział "I only invented the Disc World. Josh created it." ("Ja tylko wymyśliłem Świat Dysku. Josh go stworzył.") Kolejny grafik - Paul Kidby- kontynuuje to dzieło. Słowo i obraz są tutaj nierozłączne? Można sobie wyobrazić same czcionki na papierze?


Można, ale byłaby to strata. Josh Kirby miał dość specyficzny sposób rysowania. Na tych początkowych okładkach Świata Dysku jest masa szczegółów. Jeśli się im przyjrzymy, to zobaczymy, że to są scenki z tekstu. Któryś z brytyjskich pisarzy humorystów powiedział, że to jest nobilitacja mieć książkową okładkę od Josha Kirby’ego. Ja nie miałem niestety okazji poznać Kirby’ego. Terry Pratchett opowiadał, że to był taki klasyczny wiktoriański gentleman. Chyba kiedy tworzyli "Muzykę duszy", Josh zapytał : "Terry, co powinienem ci narysować?".  Pratchett odparł: "Wiesz, śmierć na Harleyu." A Kirby na to: "Co to jest Harley?". To pokazuje, jak bardzo był wiktoriański w swoich przekonaniach. Natomiast Paul Kidby, moim zdaniem, jest wierniejszy. Ma zupełnie inną stylistykę, ma postacie. On bardziej prezentuje jedną konkretną, wybraną scenę i uważam, że robi to świetnie. Trudno mi oceniać, ale prywatnie wolę jako ilustratora Paula Kidby’ego.

Jednak nie podjąłbym się oceny, który z nich rzeczywiście jest lepszym rysownikiem. Warto może wspomnieć , że jest jeszcze  człowiek, który narysował komiksy. Niestety te dwa komiksy Grahama Higginsa nie ukazały się w Polsce. On narysował na przykład "Straż! Straż!". Znakomicie rysuje, zupełnie inaczej niż Paul Kidby. Wymyślił Strażników i prezentuje inne podejście. To są świetne ilustracje zupełnie inne niż Kirby’ego i zupełnie inne niż Kidby’ego. Może jeszcze kiedyś wydawca zdecyduje się na komiksy.

Powróćmy jeszcze do głównego bohatera naszej rozmowy. Kreślimy tutaj sylwetkę Terry’ego Pratchetta - jednego z najpoczytniejszych, najpłodniejszych brytyjskich powieściopisarzy. Spoglądam teraz właśnie na fotografię mężczyzny w nieodłącznym czarnym kapeluszu. Dwie nowe powieści rocznie wyskakują Pratchettowi jak króliki z kapelusza. To są jakieś czary-mary? Jak on to robi?

O, były czasy, kiedy był lepszy, to znaczy szybszy. Na początku pisał strasznie szybko. Kiedyś, gdy był w Polsce, przyznał że kiedy napisał pierwszą książkę, nie miał pojęcia, że będzie jakikolwiek dalszy ciąg. Jak napisał drugą, to nie wiedział, że będzie trzecia. Po trzeciej nie wiedział, że będzie piąta. Za każdym razem wydawało mu się, że już skończył. Oczywiście od pewnego momentu już wiedział, że będzie kontynuował. Przez jakiś czas starał się pisać jedną powieść z głównego cyklu Świata Dysku rocznie i do tego dochodziły jakieś tam boczne rzeczy, na przykład mapy, poradniki czy "Nauka Świata Dysku".

To już razem z Ianem Stewartem.

Tak. "Nauka Świata Dysku" to skądinąd świetna książka popularnonaukowa, znakomicie zrobiona. Jednak kilka lat temu, już z siedem prawie, okazało się że Terry Pratchett jest niestety chory na Alzheimera. Walczy z tym jak może. To taki smutny akcent: mam wrażenie, że on stara się zdążyć z pewnymi rzeczami. Nie jestem pewien, czy on nie stara się zamknąć pewnych wątków.

Dobudować ten świat jakoś.

Tak. Tak, żeby nie zostawić nas z taką otwartą paszczą i pytaniem, co dalej?

To troszkę jak w grze komputerowej- trzeba wypełnić całą przestrzeń, żeby nie było luk.

Oczywiście wiadomo, że ten świat będzie istniał dalej, ale żebyśmy nie musieli pytać na przykład : co się dzieje z Samuelem Vimesem? Moim zdaniem takim pożegnaniem z Vimesem była książka "Niuch". Vimes w niej nie zginął, ale odkrył życie poza służbą: rodzina, syn, takie rzeczy. Kto nie czytał, to Vimes jest szefem Straży w Mieście Ankh-Morpork. Teraz wszyscy czekają, co będzie z Patrycjuszem, który też się starzeje. Patrycjusz to jest władca Ankh-Morpork, taki człowiek, od którego Machiavelli mógłby się jeszcze sporo nauczyć. Wierni fani się zastanawiają, co będzie, kiedy umrze Patrycjusz, bo kiedyś musi, prawda? Nie chcę zdradzać, są różne teorie i na razie w żadną stronę ta akcja się nie rozwija, na potwierdzenie którejkolwiek z nich. Chociaż Patrycjusz odgrywa też istotną rolę w tej nowej powieści.

Dotykamy spraw już niemalże metafizycznych, a już wspomnieliśmy, że Pratchett jest ateistą. A jednocześnie kimś w rodzaju boga- boga literackiego, kreatora alternatywnego świata. On pozazdrościł Stwórcy, w którego nie wierzy?

On kiedyś odpowiedział na to pytanie w taki sposób, że jest takim klasycznym, wiktoriańskim ateistą, który ma pretensję do Boga o to, że Bóg nie istnieje. Ja nie sądzę, żeby on tworząc ten świat przypisywał sobie jakieś boskie prerogatywy, w dziedzinie literatury, oczywiście. Jest pisarzem, to pisze o świecie. Myślę, że on nie czuje się bogiem dla tego świata, natomiast czuje się za niego odpowiedzialny- zarówno za świat, jak i za swoich bohaterów. Tak jak ja go poznałem, to wydaje mi się, że on dosyć lubi ludzi. Jest takim sympatycznym facetem, który lubi ludzi; Anglikiem oczywiście, więc tak jego sympatyczność jest taka ...

Ograniczona i z dystansem?

Angielska, tak. Ale jest optymistyczny i on nie chciałby za bardzo, żeby się złe rzeczy przytrafiały,  bohaterom też i temu światu także. Więc jakoś tam to ciągnie. Proszę zwrócić uwagę, że tam zawsze wszystko jakoś dobrze się kończy. Ci źli cierpią, ale nie zawsze. Zawsze na końcu przychodzi Śmierć.

Pan Śmierć.

Tak, to jest interesujące. Śmierć, który mówi: "Nie jestem podatkami, przychodzę tylko raz." Jest jeszcze jeden  z bardziej dramatycznych cytatów. Śmierć mówi: "Nie ma sprawiedliwości, tylko ja."

I to jest zawsze mówione wielkimi literami.

WIELKIMI LITERAMI.

Bez znaku świadczącego, że to jest czyjaś wypowiedź. Ja może jeszcze nawiążę do pana twórczości translatorskiej. Pan za przekład pierwszej powieści ze Świata Dysku "Kolor Magii" otrzymał nagrodę Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich. Jestem ciekaw, czy było coś, co sprawiło panu szczególną trudność w prozie Pratchetta.

Czasem ludzie pytają o jakieś gry słów. Wbrew temu, co się może wydawać, u Pratchetta te gry słów nie są wcale takie częste. Natomiast on ma silne kulturowe osadzenia, których staram się trzymać, ale bez przesady. Żeby daleko nie szukać: jest taki taniec "morris", ostatni znany klasyczny angielski taniec ludowy, do którego u nas w ogóle nie ma odniesień. Moja teoria jest taka: trzeba o nim pisać, kto się zainteresuje, to sobie znajdzie.

Odkryje kod.

Jeśli chodzi o rzeczy, z którymi naprawdę musiałem się namęczyć, a przynajmniej teraz tak to wspominam, bo może sobie teraz sfabularyzuję te problemy ... Była taka książka- "Muzyka duszy", o tym jak się pojawia muzyka rockowa na Świecie Dysku, chwilowo wprawdzie, ale się pojawia. Tam było mnóstwo zespołów i piosenek , jak to w czasach szczytu rocka na Ziemi. Są tam tytuły, znamy je, znamy je w oryginale. W tej książce było ważne, co one znaczą. Jeżeli ktoś nie zna angielskiego, w ogóle nie zajarzy. Była taka piosenka Deep Purple "Smoke On The Water", którą ja przełożyłem jako "Opary nad Jeziorem" . Po polsku to skojarzenie ze "Smoke On The Water" nie jest oczywiste, bo musi przejść na angielskie tłumaczenie tytułu, które nam się nie kojarzy, bo wszyscy znają piosenkę, ale w oryginale. Tam było mnóstwo takich rzeczy. Zespół się jakoś dziwnie nazywał,  bo był nawiązaniem do angielskiej nazwy grupy, ale do znaczenia, a nie do brzmienia. Powiedzmy "Chrabąszcze" mogą się skojarzyć.

Z "The Beatles".

Tak, z Bitelsami. Ale "Przyćmienia"? Czyli "The Shadows"? To już nie jest oczywiste skojarzenie. Jak to połączyć? Z tym miałem problemy. Nie wiem, czy wybrnąłem dobrze. Zrobiłem to najlepiej, jak umiałem, ale nie jestem wszystkim zachwycony. Niektóre rzeczy musiałem troszkę przerabiać.

A propos tych aluzji kulturalnych, kulturowych ... W geografii Świata Dysku pojawia się polska nazwa Sto Lat. Skąd się wzięła? To było nawiązanie do naszej urodzinowej pieśni biesiadnej, czy coś się jeszcze za tym kryje?

Zapytałem o to Pratchetta , a nie byłem pierwszy, który go o to pytał. Odpowiedział, że wymyślił tę nazwę, zanim się dowiedział, że jest taka polska piosenka. Dowiedział się, kiedy jakiś polski czytelnik do niego napisał. To jest nazwa, która jest po prostu brzmieniowa. Tam jest taki region- Równiny Sto i są Sto Lat, Sto Helit itd. Po prostu tak wyszło.

A jak się to czyta po angielsku to Sto Lat - "stou let" ?

Nie. Pratchett mówi "sto lat". Niewykluczone, że dlatego, iż rozmawiał wcześniej z Polakami. Natomiast jeżeli chodzi o polskie akcenty, to on był kilka razy w Polsce. Towarzyszyłem mu trasie po naszym kraju. Pamiętam, że jechaliśmy gdzieś tam przez Mazury i tam były jakieś stare, porzucone fabryki. On wymyślił, że to są opuszczone kopalnie tłuszczu.

A nie melasy?

Nie, nie. Byliśmy w jakiejś restauracji z wiejskim jadłem i on dostał pierogi ociekające tłuszczem. Wszędzie tego tłuszczu było pełno. Zaczął się zastanawiać: "Skąd oni biorą ten tłuszcz? No, wydobywają!" Kiedy te dinozaury zginęły i je przygniotła ziemia, to część się zamieniła w ropę, ale że w Europie nie ma specjalnie dużo ropy, to coś się z tymi dinozaurami działo i tak powstały kopalnie tłuszczu. I Polacy go wydobywają.

Od razu widzimy jak kreatywna jest wyobraźnia Pratchetta.

W jego prozie zresztą występują te kopalnie. W kraju Überwald jest nawet taka miejscowość, która się nazywa Schmaltzberg i tam właśnie krasnoludy wydobywają tłuszcz w różnych gatunkach. Są żyły i tak dalej. W każdym razie, jak twierdzi Terry Pratchett, to jest taki element, który mu został po pobycie w Polsce właśnie : te kopalnie tłuszczu i krasnoludy wydobywające smalec z podziemi.

Bardzo Panu dziękuję za tę rozmowę.