Wicepremier i minister aktywów państwowych ogłosił podatek od nadmiarowych zysków spółek Skarbu Państwa i firm zagranicznych. W państwowej telewizji zdradził, że stawka będzie aż 50-procentowa, a pozyskane środki mają zostać przeznaczone na obniżanie cen energii. Zapowiedź doprowadziła do sporych spadków na giełdzie, ponieważ inwestorom najwyraźniej nie spodobał się "podatek Sasina".

W sobotę Jacek Sasin poinformował na Twitterze, że skierował do premiera Mateusza Morawieckiego projekt opodatkowania nadzwyczajnych zysków spółek Skarbu Państwa i przedsiębiorstw prywatnych. Szacowany wpływ do budżetu to 13,5 mld zł, które przeznaczymy na łagodzenie skutków wzrostu cen energii - zapowiedział minister aktywów państwowych. 

W rozmowie z TVP Sasin dodał, że proponuje stawkę tego podatku na poziomie 50 proc. i "ma nadzieję, że rząd to przyjmie". Stwierdził także, że jest przekonany, że "spółki chętnie te nadmiarowe zyski oddadzą".

Za uzyskane w ten sposób środki MAP chce wprowadzić maksymalną cenę energii na poziomie 618,24 zł/MWh dla odbiorców wrażliwych i jednostek samorządu terytorialnego. Proponowana cena stanowi wzrost o 40 proc. względem średniej wysokości taryfy zatwierdzonej przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki dla gospodarstw domowych na 2022 rok.

"Podatek Sasina", podobnie jak miało to miejsce w przypadku wprowadzania podobnych rozwiązań np. na Węgrzech, nie spodobał się inwestorom. Jak wskazuje dziennikarz RMF FM Krzysztof Berenda, indeks WIG20 znalazł się na poziomie, który ostatnio widzieliśmy w apogeum covidowej paniki. Tracą przede wszystkim spółki energetyczne, takie jak Polska Grupa Energetyczna, Tauron, Enea czy Orlen.

Oczywiście dzisiejsze spadki to nie jest wyjątek dla warszawskiej giełdy. Główny indeks od początku roku traci bowiem już 37 proc. i jest jednym z najgorszych na świecie. 

Złoty radzi sobie słabo

Słabo radzi sobie także nasz złoty, który osłabiał się zwłaszcza do dolara. Amerykańska waluta o godz. 11 kosztowała 4,91 zł. To jednak nie sama proponowana przez MAP danina osłabiła złotego, a raczej cały splot zdarzeń, poczynając od ogłoszonej przez Putina mobilizacji, przez ostrzejszą politykę amerykańskiej Rezerwy Federalnej, po problemy z KPO i zwycięstwo prawicy we Włoszech, co zadziałało negatywnie na strefę euro.

Wspólna waluta jest na poziomie 4,75 zł. 

W górę poszedł także frank szwajcarski, który balansuje na granicy 5 zł.

Tańszy jest natomiast funt brytyjski - ok. 5,28 zł. To wszystko efekt decyzji nowego rządu, który zdecydował się na szereg obniżek podatków, a braki w budżecie zamierza wypełniać długiem. W świecie wysokiej inflacji i nadmiernego popytu decyzję niektórzy wyśmiali, jako dążenie Londynu do degradacji kraju z gospodarki rozwiniętej w gospodarkę rozwijającą się.

Nowa danina to kropla w morzu potrzeb

Nowy podatek, choć ma przynieść sporo, bo 13,5 mld zł, to jest to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Tylko w tym roku rząd już przeznaczył kilkadziesiąt miliardów na programy pomocowe, a będzie wprowadzać też kolejne. Tarcza antyinflacyjna (czyli obniżka podatków na energię, paliwa i żywność) kosztuje 40 mld zł, a na dodatek węglowy wydaliśmy 11,5 mld zł. Do tego program ustabilizowania cen energii do 2 tys. kWh ma kosztować 30 mld zł. Nie zapominajmy też, że w tym roku rząd przeprowadził dwie reformy podatkowe - Polski Ład i późniejsza obniżka PIT z 17 do 12 proc. - co kosztowało budżet kolejne miliardy zł. 

"Podatek Sasina" jest też złą informacją dla oszczędzających w ramach Pracowniczych Planów Kapitałowych. Zgodnie bowiem z wymogami, co najmniej 70 proc. środków musi być lokowanych w Polsce. Oznacza to więc inwestowanie głównie w obligacje skarbowe oraz akcje spółek wchodzących w skład WIG20, czyli m.in. spółki Skarbu Państwa. I te ostatnie obrywają propozycją rządu, a wraz z nimi - oszczędności w PPK.

Istotna jest też kwestia rozwoju polskich spółek. Wczoraj w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem w RMF FM minister finansów Magdalena Reczkowska mówiła, że przy wprowadzaniu podatku od nadmiarowych zysków "trzeba być ostrożnym"Pozbawienie firm energetycznych pieniędzy oznacza mniejsze inwestycje w przyszłości, a tego, czego byśmy nie chcieli, to zatrzymania transformacji energetycznej - mówiła.