Skuteczniejsza walka ze zmowami przetargowymi, zmiany na stanowisku prezesa Urzędu Zamówień Publicznych, bezduszne procedury, które mogą być ważniejsze od życia dziecka. To niektóre tematy poniedziałkowych wydań dzienników. Na RMF24 publikujemy przegląd porannej prasy.

Kumoterska lista płac

"Gazeta Wyborcza" przedstawia przykłady stanowisk i posad dla rodziny, kolegów i towarzyszy z partii. "Przeżarte kumoterstwem są zarówno PSL i SLD, jak i PiS oraz PO. Kumotrzy siedzą w galeriach sztuki i w oczyszczalniach ścieków, na lotniskach i w biurach promocji" - czytamy w dzienniku. 

Dziennik podaje m.in. przykład siostrzeńca szefowej Urzędu Pracy w Poznaniu, który odebrał z urzędu 10,5 mln zł dotacji - na osiem projektów. Założył firmę, która z tych pieniędzy żyje. W "Wyborczej" czytamy również o zięciu starosty tatrzańskiego. Zarabiał
on w minionym roku ponad 9 tys. zł miesięcznie jako dyrektor Tatrzańskiej Agencji Rozwoju, Promocji i Kultury, którą starosta założył i nadzoruje. Z kolei szwagier wiceprezydenta Płocka jako prezes sekcji piłki ręcznej Wisły zarabia jeszcze więcej, bo 13 tys. 800 zł. Klub podlega miastu.

Państwo strzela z armaty do zmawiających się w przetargach

O skuteczniejszej walce ze zmowami przetargowymi, którą zapowiada Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, pisze "Dziennik Gazeta Prawna"

Tylko w tej chwili UOKiK prowadzi 57 postępowań wyjaśniających dotyczących podejrzeń o próby manipulowania wynikami przetargów. To sporo, zważywszy, że w całej swojej dotychczasowej działalności wydał tylko kilkanaście decyzji stwierdzających zmowy. Tymczasem, jak wynika z raportu opublikowanego niedawno przez Komisję Europejską, ze wszystkich zagrożeń związanych z przetargami w Polsce najczęściej wymienia się właśnie zmowy przetargowe. Skuteczniejszą walkę z nimi ma zapewnić współpraca różnych instytucji państwowych - czytamy w gazecie.

Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel, prezes UOKiK, przyznaje w rozmowie z dziennikiem: Dlatego też współpracujemy z prokuraturami, Centralnym Biurem Antykorupcyjnym, Urzędem Zamówień Publicznych czy Krajową Izbą Odwoławczą.

Dymisja szefa UZP

Premier postanowił zmienić prezesa Urzędu Zamówień Publicznych - dowiedział się nieoficjalnie "Dziennik Gazeta Prawna".

Jacek Sadowy pełnił tę funkcję od 2008 r. Gazecie nie udało się ustalić, co wpłynęło na decyzję Donalda Tuska. Niewykluczone, że jest to konsekwencja niedawnych przetasowań w rządzie. Ostatnio głośno też było o sporze między prezesem UZP a Markiem Belką, prezesem NBP, oraz o konflikcie z Krajową Izbą Odwoławczą - pisze gazeta. 

Na razie nie wiadomo, kto zastąpi Jacka Sadowego. Następcę czeka jednak niełatwe zadanie. UZP znajduje się pod ustawiczną krytyką ze strony praktycznie wszystkich uczestników rynku zamówień. Z kolei zataczająca coraz większe kręgi afera dotycząca korupcji w przetargach informatycznych pokazuje, jak duża odpowiedzialność spoczywa na instytucji, której jednym z głównych zadań jest kontrolowanie, w jaki sposób są wydawane publiczne pieniądze - przypomina gazeta.

W ministerstwach pracuje już ponad 41 tysięcy osób!


W samych ministerstwach zatrudniona jest rzesza ponad 41 tysięcy osób! - informuje "Fakt" i dodaje, że to tyle, ile mieszkańców ma Nowa Sól w woj. lubuskim. Najwięcej zatrudnia Ministerstwo Obrony Narodowej. Tomasz Siemoniak daje pracę niemal 10 tys. urzędnikom. Druga w kolejności jest wicepremier Elżbieta Bieńkowska, która po ostatnich przetasowaniach w rządzie stanęła na czele superresortu infrastruktury i rozwoju regionalnego. Ma pod sobą ponad 7 tysięcy urzędników! Tylko na pensje w tym gigantycznym resorcie pójdzie ponad pół miliarda złotych rocznie! - oburza się tabloid.

Jak wynika z danych gazety, od początku rządów koalicji PO-PSL w całej Polsce przybyło ok. 30 tys. urzędników.

Na pensje dla urzędników wydajemy rocznie ponad 3 miliardy złotych. I czy chcemy, czy nie, każdy z nas łoży na nich po 110 złotych rocznie! - czytamy w tabloidzie. 

Wojtek może umrzeć, bo jego lek podaje się w Polsce dorosły

Poniedziałkowy "Fakt" pisze także o bezdusznych procedurach, które mogą być ważniejsze niż życie dziecka. Gazeta opisuje przypadek 12-letniego chłopca chorego na bardzo groźny nowotwór, który nie może być leczony, bo zdaniem urzędników NFZ jest... za młody. Lek, który może uratować mu życie, jest przepisywany tylko dorosłym.

NFZ potwierdza tę sytuację, twierdząc, że takie są zalecenia Ministerstwa Zdrowia. Na szczęście znalazła się fundacja, która zapłaciła za dwa miesiące leczenia a producent sfinansował kolejny miesiąc.

Więcej na ten temat w najnowszym wydaniu gazety.

(mal)