José Tolentino Mendonça - portugalski kardynał, poeta i myśliciel - to dla mnie ostatnio duchowy V.I.P.


I. Proces Bogdana Z. 

"Very Important Person" - to po angielsku "Bardzo Ważna Postać". A w moim rozwinięciu skrótu? "V" oznacza "Via", "Veritas" i "Vita" (po łacinie: "Droga", "Prawda", "Życie"), Jedność w Trójcy, więc to "V" to triada, litera trójwarstwowa, jakby wypukła pod palcem, niczym duchowy znak w moim prywatnym alfabecie Braille'a.  "I" to "Inspiratio" a więc zarówno "Wdech", haust świeżego powietrza, jak i "Natchnienie", subtelny bodziec. Zaś "P" to "Paraklet" (od greckiego wyrazu παρακλητος  'obok wezwany') - "termin techniczny, stosowany w sądownictwie wobec osoby wspomagającej, wezwanej do pomocy prawnej oskarżonego w procesie, obrońca, adwokat" - czytamy w Wikipedii, która doprecyzowuje dalej to pojęcie - "Parakletos występował i przemawiał w imieniu oskarżonego".

Powołałem portugalskiego Adwokata w swoim Procesie. Oskarżony Bogdan Z. niniejszym przyznaje się do Winy i prosi o łagodny wymiar Kary.

II. Przewód Sądowy

Od dawna fascynuje mnie możliwość prezentacji Drogi za pomocą kombinacji Liczb i Liter. Oto kolejny efekt mojej kombinatoryki. Przy pomocy akrostychów o znaczącej liczbie liter, tworzących anagramy, ukazałem duchową metamorfozę i życiową przemianę. Mam nadzieję, że ten hipertekst da wam do myślenia, dostarczy materiału do przeżycia.  


1. M.I.A.S.T.O.  M.A.G.  I.  J.O.G.A.

Mógłbym opisać cały szlak mojego meandrowania po różnych fałszywych mądrościach, użyć duchowego Google Maps, własnej mentalnej mapy, aby ukazać wam te splątane, marnotrawne trasy, kołtuny pijanych ścieżek, szlaki flanerowania po Widmowym Mieście, dantejskim Grodzie Disa.   

Intensywna w psychodeliczne podróże książkowe była dla mnie ostatnia dekada XX wieku, w której te dwa obiektywne znaki "iks" stały się dwiema niewiadomymi w moim prywatnym równaniu: kim nie chcę już być i kim pragnę się stać - sam, bez żadnej pomocy, i ludzkiej, i boskiej.

Arytmetyka tego typu nie ma wiele wspólnego ze szkolną logiką obliczania czegokolwiek, bo to raczej nie są działania na liczbach, ale na myślach i działaniach człowieka, z wynikiem typowanym w rachunku wielkiego prawdopodobieństwa w postaci osobistej Potęgi.

Samodoskonalenie w teorii i praktyce ma doprowadzić do Samoubóstwienia, zdobycia Mocy i Całkowitości, a w rezultacie, jak doczytałem do końca w książkach i w sobie samym,  wiedzie do kresu Nocy, do stopniowanego w dół Nicestwienia.

To obiecują i spełniają na opak trasy neoszamanizmu,  w rodzaju ekstatycznych tripów Timothy'ego Leary'ego, Carlosa Castanedy czy Terence'a McKenny.

Obznajomiony jestem mocno z tą tematyką, bo liczne lektury tego typu były inspiracją i kanwą mojej transowej ścieżki radiowej z lat 1994-1998, którą określiłem wtedy mianem "Technikum Mechanizacji Muzyki".


Mam w swej domowej bibliotece sporo spirytualnych kuriozów z tamtego i nieco późniejszego okresu w moim życiu.

Aleister Crowley leży zakurzony w jakimś zapadłym, ciemnym kącie mego domu, i nie zamierzam  wyciągać jego książek w polskich tłumaczeniach tu na światło dzienne, jednak ów twórca Magiji zwanej Thelemą sam mi się wyłania z czeluści wspomnień, których nie sposób nikomu z siebie usunąć, skasować - na Dobre.

Gurdżijew, Georgij Iwanowicz Gurdżijew, kolejny agent apokaliptycznego Apollyona, też zajmował poczesne miejsce w moich studiach nad alchemią ducha, bo pokochałem "Spotkania z wybitnymi ludźmi" oraz opis jego systemu i życiowej praktyki pióra Piotra Demianowicza Uspienskiego pt. "Fragmenty nieznanego nauczania".


Informuję, że to były ślepe myślowe i życiowe ścieżki, bo za każdym razem natrafiałem na końcu na drogę bez wyjścia, gdy w mojej głowie i moim sercu jednocześnie, za każdym razem pojawiał się duchowy znak D-4a.


Jednak wciąż pulsuje we mnie pytanie: czy to ja sam wybrałem te trasy, te bez przerwy rozwidlające się szlaki; czy to były tylko szatańskie podszepty, porady szemranych typów i patologicznych potencji,  proroków zła i kłamstwa; czy może była to mała (na moją skromniutką miarę) powtórka Starotestamentowej Próby, własna ścieżynka biblijnego Hioba?


Oglądając i czytając dzieła okultury, w rodzaju filmów i książek Alejandro Jodorowsky'ego czułem, że obcuję z treściami, które wykraczają poza ten świat, ale jednocześnie odczuwałem wciąż duży niepokój, strach przed tymi obrazami i słowami na piśmie.

Gnoza to Wiedza Tajemna, ale dla mnie była inną wiedzą - prywatną, o tym, czego mi nie wolno, jeśli pragnę wolności prawdziwej, osobistej swobody w Prawdzie.

Ambicje wkraczania po trzynastu stopniach piramidy na piasku pustyni, poznawania i testowania na sobie tych wszystkich piramidalnych bzdur, porzuciłem na rzecz książek i książeczek zdrowych, skromnych, acz pożywnych, bo bogatych w lek, który nazwałem Sacrobiovital

2. M.O.J.A.  M.I.S.T.A.G.O.G.I.A.

Mamy na wstępie tomiku "Mistyka chwili. Czas i obietnica", którego autorem jest mój rówieśnik, portugalski kardynał i poeta José Tolentino Mendonça, istotną definicję, motto jak drogowskaz: "Mistykiem jest ten, kto nie może zaprzestać wędrówki".

Od razu to gnomiczne zdanie wryło mi się w pamięć, ale to tylko pierwszy, umysłowy krok, bo trzeba kolejnych i kolejnych, by myśl rozlała się w ciele, abym mógł ją w nim w końcu poczuć, a potem czuć ją stale wszystkimi zmysłami.

Jasne, to niedościgniony ideał, ale przynajmniej już wiem, do czego od tej pory dążę, jaki jest mój ostateczny cel i jakie są moje ograniczenia, bym tylko konsekwentnie zmierzał do Tego razem z Innymi, a nie próbował uparcie, sam dla siebie, stać się Tym.

Albowiem "To" jest precyzyjnie określone,  zakreślone jako "o" (mały mój krąg) tuż za pierwszym zapisanym rysunkiem - wysokim gnomonem "T", i ten znak to On a nie ja.



Mamy w duchowym przewodniku pióra portugalskiego kardynała tyleż ducha, co ciała, bo to indywidualna, także ta intymna, cielesność jest naszym mistycznym językiem, językiem ognia ponad naszymi głowami, piersiami, dłońmi, biodrami, nogami i całą resztą zintegrowanych elementów somatycznej semantyki i syntaksy.

Inność myśli nie odstręcza, nie odrzuca od nich tego na wskroś katolickiego teologa, bo chrześcijańska ortodoksja, tak jak wiara w Chrystusa, nie zamyka się, ale otwiera na innych ludzi, na ich doświadczenia, nawet te bardzo odległe od imperatywu dążenia do świętości, co czasami może szokować, jako że także w hermetycznych jak mroczna muszla sentencjach Fryderyka Nietzschego kardynał José Tolentino Mendonça potrafi znaleźć klasycznie  jasną, regularnie piękną mądrość, niczym krągłą perłę, a nie tę mętną refleksję - z gnostyckiego hymnu, bolesny symbol zbłądzenia.

Staram się uważnie czytać książki z serii "Mistyka codzienności", a także zgłębiać tu i teraz banał biegu rzeczy, zdarzeń żadnych jak rzadko, typowość mojego tu bytowania, gdy tak leżę i wstaję, wstaję i idę, idę i dochodzę, dochodzę do wniosku, że to po to, bym znów się położył oraz by na końcu nie było już "znów"- w tym moim leżu ostatecznym, bez życia i bez żalu za nim.

To konkretne i jednocześnie wizyjne doznanie, czasami straszna abstrakcja, bo jak myśleć o własnym życiu, abstrahując od własnego życia; jak myśleć o sobie tak, bym przestał być, a jednak nadal o sobie myśleć.

Absurd takiego ujęcia problemu rozwiązuje - według mojego skromnego chłodnego rozumowania podszytego wiarą - chrześcijaństwo, bo nie proponuje człowiekowi radykalnej redukcji własnego JA, roztopienia się Niebycie czy Nibybycie, jak to postulują, odmalowane przeze mnie na pierwszym skrzydle dyptyku, systemy wierzeń, praktyk i światopoglądów, ale minimum własnej osobowości, by służyć innym osobom, w myśl mojego intymnego ćwiczenia dykcyjnego i duchowego zarazem: NIEMAL MNIE NIE MA / NIEMAL NIE MA MNIE.  

Groza Gnozy i jej duszne pokoje zamieniają się we mnie w spokój duszy i pewność Prawdy oraz Dobra.

Od razu wiem całym sobą, że nie błądzę, że nie podążam w Nieznane po omacku, że nie macam nerwowo wilgotnych ścian, murów ślepego Labiryntu, meandrów bez drogi wyjścia, z mitycznym Minotaurem w centralnej komnacie, tronującym na środku, w religijnej odsłonie przybierającym postać rogatego demona, a całkiem nieobecnym -"oczywiście"- w naszej współczesnej świeckiej wersji.

Gromadzę w swojej Biblio-tece dzieła, które określam jako Antologia Tau, inaczej Tau-tologia: w skrócie rzecz ujmując, chodzi o zbiór książek i książeczek, które nie podążają Ślepą Ulicą ze znakiem przypominającym literę "T", ale Drogą oznaczaną niemal analogicznie, ale prowadzącą ku Prawdzie i Życiu. 

Irracjonalizm naszych rojeń i urojeń, jak się przekonałem, przeżywszy wiele książek, trzeba wyraźnie oddzielić od realizmu wyobraźni religijnej.

A kto uważa inaczej, może przynajmniej próbować wodzić wzrokiem śladami odmiennego spojrzenia, a mówiąc wprost: poczytać sobie, choćby po małym kawałku prozatorskie tomiki portugalskiego poety i myśliciela - kardynała świetnie władającego piórem.