Legia Warszawa nie zachwyciła w Skolwinie. Pokonała wprawdzie 3-ligowy Świt, ale nie zdominowała niżej notowanego rywala. Gola na wagę awansu do 1/8 finału piłkarskiego Pucharu Polski zdobył Lindsay Rose. To był debiut Marka Gołębiewskiego w roli trenera Legii.

Piłkarskie święto na północy Szczecina przed rokiem zepsuła pandemia. Do Skolwina na mecz Pucharu Polski przyjechała Cracovia, ale spotkania nie mogli oglądać kibice. Goście wówczas wymęczyli zwycięstwo 1:0.

Rok później sytuacja się powtórzyła. Przynajmniej w kwestii wyniku i problemów wyżej notowanego rywala. Tym razem awans od kolejnej rundy rozgrywek pucharowych wyszarpała na szczecińskim Skolwinie warszawska Legia, która zaprezentowała raczej twarz drużyny będącej w głębokim kryzysie, niż najlepszego zespołu w kraju. Bramka padła w zamieszaniu podbramkowym, kiedy Rose trafił do siatki gospodarzy z dobitki.

Tym razem wizyta renomowanego zespołu z ekstraklasy stała się prawdziwym świętem dla Skolwina. Maleńkie trybuny wypełniły się po brzegi, a wraz z dostawkami mecz mogło obejrzeć 1,5 tys. widzów. Każdy dostał na wejście klubowy szalik, dzięki czemu całe trybuny były w barwach biało-niebieskich.

Grający w 3. lidze gospodarze postawili na otwarty futbol, ale pod bramką rywali zdecydowanie zabrakło im odwagi. Kilka okazji wypracował kapitan gospodarzy Szymon Kapelusz, ale gdy wpadał z piłka w pole karne, nie widział co z nią zrobić.

Goście nie kwapili się do ataków. I bramkę na wagę awansu zdobyli po rzucie rożnym, kiedy Rose dobił strzał głową Mahira Emerelego "wypluty" przez Przemysława Matłokę. Na dobrą sprawę była to jedyna dogodna sytuacja mistrzów Polski w tym meczu. 

Gospodarze byli bliscy wyrównania w 54. min spotkania, gdy po rzucie wolnym piłka zakotłowała się w polu karnym legionistów. Brakło zawodnika, który by skierował ją do siatki. Legia jest taka słaba, czy my jednak jesteśmy dobrzy? - pytali się kibice na trybunach. Jednakże gospodarzom zabrakło odwagi pod bramką i pożegnali się z rozgrywkami.

Mecz był otwarty w obie strony. Sporo się działo, oba zespoły zagrały odważnie. Nie mamy się czego wstydzić. Możliwości motoryczne, którymi dysponujemy, i którymi dysponuje mistrz Polski, były widoczne. Mogliśmy zagrać zachowawczo na 0:0 i dociągnąć do dogrywki, albo odważnie ryzykując na nadzianie się na kontrę. Postanowiliśmy zaprezentować otwarty futboli i widowiskowo przedstawić się publiczności - ocenił porażkę Andrzej Tychowski, szkoleniowiec Świtu.

Marek Gołębiewski, dla którego był to debiut na ławce pierwszej drużyny Legii, oszczędzał słowa. Mówiłem, że mamy zagrać jak w finale Ligi Europy. Finały się wygrywa. My wygraliśmy i to jest najważniejsze - powiedział po zwycięstwie. O grze swego zespołu nie wspominał wiele. Pogratulował jedynie zawodnikom waleczności.