Roger Federer awansował do finału wielkoszlemowego turnieju Australian Open. W półfinale szwajcarski tenisista pokonał Francuza Jo-Wilfrieda Tsongę 6:2, 6:3, 6:2. W niedzielnym finale zmierzy się ze Szkotem Andym Murrayem.

Mecz Federera z Tsongą był jednostronnym widowiskiem. Ci, którzy nastawili się na emocjonujące spotkanie, musieli czuć się zawiedzeni. Szwajcar, grając na sporym luzie, nie dał szans swojemu rywalowi. Momentami mecz przypominał trening, bo Francuz zupełnie nie radził sobie z wszechstronnymi zagraniami Federera.

W ciągu całego meczu Tsonga nie miał ani jednej szansy na przełamanie serwisu Federera. Tymczasem Szwajcar wykorzystał pięć z dziesięciu break-pointów. Popełnił zaledwie trzynaście niewymuszonych błędów, podczas gdy Francuz aż 27. Cały mecz trwał jedynie 88 minut.

Dla Federera to 22. w karierze i ósmy z rzędu awans do finału Wielkiego Szlema. Niesamowitą serię rozpoczął w 2007 roku, kiedy to dotarł do finału turnieju na kortach Rolanda Garrosa. Przed rokiem w finale Australian Open przegrał z Hiszpanem Rafaelem Nadalem. W niedzielę stanie przed szansą odniesienia czwartego zwycięstwa w Melbourne. Na australijskich kortach wygrywał w 2004, 2006 i 2007 roku. Jeśli wygra także w tym roku, zdobędzie szesnasty wielkoszlemowy tytuł i tym samym poprawi własny rekord. Drugi w tej klasyfikacji Pete Sampras zakończył karierę z czternastoma triumfami w Wielkim Szlemie.

Jednak niedzielne spotkanie na pewno nie będzie dla Federera spacerkiem. Andy Murray spisuje się w Melbourne rewelacyjnie. W czwartek odprawił z kwitkiem Marina Cilica i po raz drugi w karierze awansował do finału Wielkiego Szlema. Co ciekawe, pierwszy raz grał w finale US Open w 2008 roku, gdzie przegrał właśnie z Federerem. Będzie więc miał okazję do rewanżu. Kciuki trzyma za niego cała Wielka Brytania. Nic dziwnego, bo ostatni raz tenisista z Wysp odniósł zwycięstwo w Wielkim Szlemie 74 lata temu. W ostatnich latach wyspiarscy kibice wiązali nadzieje z Timem Henmanem, ale jemu ta sztuka się nie udała.