Legendą stał się za życia, dzięki grze, a właściwie fruwaniu w bramce. W ojczyźnie zyskał przydomek "El Divino", czyli "Boski". 21 stycznia 110 lat temu urodził się hiszpański piłkarz Ricardo Zamora Martinez.

W latach 20.i 30. ten portero (po hiszpańsku - bramkarz) zadziwiał świat refleksem, grą na przedpolu, widowiskowymi robinsonadami... Nie tkwił na linii, jak inni bramkarze tamtych czasów. Napastnicy przeciwników dostawali specjalne premie za strzelone mu gole. Dzięki niemu uważano, że reprezentacja Hiszpanii jest nie do pokonania na własnym boisku.

15 maja 1929 r. Hiszpania pokonała w Madrycie reprezentację ojczyzny futbolu - Anglii 4:3. To była pierwsza przegrana tego zespołu poza Wyspami Brytyjskimi. Po meczu okazało się, że Zamora grał ze złamanym mostkiem, co było efektem, odważnych wypadów pod nogi szarżujących napastników...

Jako jeden z pierwszych dbał o swój wizerunek. Wychodził na boisko w czarnym swetrze z białym kołnierzykiem, białymi nakolannikami i w żółtych rękawiczkach. Nie zapominał o czapce zwanej wówczas cyklistówką i o nieodłącznej maskotce...

Był bohaterem najwyższego transferu tamtych lat, gdy w 1931 r. przechodził z Barcelony do Realu Madryt za 150 000 peset, a miał wtedy 30 lat. "Królewskim" opłaciła się ta transakcja. W Madrycie Zamora dwukrotnie zdobył mistrzostwo kraju (1932 i 1933) i Puchar Króla Hiszpanii (1934, 1936).

Urodził się w Barcelonie, był synem lekarza, ale porzucił studia medyczne, by zostać piłkarzem. Zaczynał w Espanyolu, ale w 1919 roku przeniósł się do słynniejszego lokalnego rywala i jako 18-latek został bramkarzem zespołu seniorów.

W 1920 r. grał w drużynie olimpijskiej Hiszpanii, z którą zdobył srebrny medal igrzysk w Antwerpii. Jemu zespół zawdzięczał w dużym stopniu zwycięstwa nad Danią (1:0), Szwecją (2:1), Włochami (2:0) i Holandią (3:1). Po igrzyskach zdobył z Barceloną w 1922 r. Copa del Rey (Puchar Króla), a potem powrócił do Espanyolu...

W 1934 r. Hiszpanie, po wygraniu z Brazylią (3:1), dotarli do ćwierćfinału mistrzostw świata, przegrywając w nim z faworyzowaną przez sędziów drużyną gospodarzy, Włochami, ale po dwóch meczach; w pierwszym było 1:1 (mimo dogrywki), a w powtórzonym Italia zwyciężyła 1:0.

Dwa lata później, w 1936 r., reprezentacja Hiszpanii, z Zamorą w bramce, przegrała pierwszy raz na własnym stadionie, z Niemcami (1:2) w Barcelonie. To był ostatni mecz "boskiego Ricardo" w drużynie narodowej, w której rozegrał 46 meczów i puścił 42 gole.

Jako 35-letni zawodnik, po 473 meczach w hiszpańskiej lidze, przeniósł się do francuskiego OGC Nice i w tym klubie zakończył, w 1938 r. sportową karierę.

Potem zajął się, z powodzeniem, pracą trenerską. Na początku lat 40. z Atletico Madryt zdobył dwa tytuły mistrza kraju. Po 1945 r. pracował w Celcie Vigo i Maladze. W 1952 r. na krótko podjął się roli selekcjonera kadry Hiszpanii. Był też szkoleniowcem w Wenezueli i we Francji...

Od 1959 r. bramkarz Primera Division, który puści najmniej bramek dostaje puchar - Troefo Zamora. W 1967 r. FIFA zorganizowała mecz na jego cześć.

Legendarny bramkarz zmarł 8 września 1978 r. Kazimierz Wierzyński poświecił mu wiersz "Match Footballowy", w którym znalazły się takie słowa: "Zamora wsparty w bramce o szczyt Pirenejów, Piękniejszy niż Don Juan, obciśnięty w swetrze, jak dumny król, w chaosie center i wolejów...".