Ograniczcie spożycie fląder i węgorzy z Zalewu Wiślanego - taki apel wystosował Główny Inspektorat Sanitarny po tym, jak u pięciu mieszkańców powiatu nowodworskiego pojawiły się niepokojące objawy tajemniczej choroby. Zalecenie GIS obowiązuje do końca miesiąca, ale już teraz w regionie narasta niepokój: czy sprawa odbije się na połowach ryb i sezonie turystycznym nad Bałtykiem?
W ostatnich dniach wokół Zalewu Wiślanego narasta niepokój związany z przypadkami tajemniczej choroby, która dotknęła osoby mające kontakt z rybami z tego akwenu. Sytuacja budzi poważne obawy nie tylko wśród rybaków, ale także właścicieli smażalni i całej branży turystycznej regionu.
Pierwsze sygnały o problemach pojawiły się, gdy u kilku osób pracujących przy połowie i przetwórstwie ryb z Zalewu Wiślanego zaobserwowano niepokojące objawy. Chorzy skarżyli się na gorączkę, bóle mięśni i stawów, a także zmiany skórne.
Szybko pojawiły się podejrzenia, że źródłem problemu mogą być ryby pochodzące z zalewu.
Główny Inspektorat Sanitarny wydał pilny komunikat, w którym zalecił zachowanie szczególnej ostrożności i unikanie spożywania ryb niewiadomego pochodzenia, zwłaszcza tych złowionych w rejonie Zalewu Wiślanego.
Służby sanitarne natomiast rozpoczęły badania, które mają ustalić źródła zakażenia oraz identyfikować patogen odpowiedzialny za zachorowania. Na razie nie ma oficjalnych informacji o przypadkach ciężkich powikłań, jednak sytuacja jest dynamiczna i wymaga stałego monitorowania.
Wśród rybaków z Mierzei Wiślanej i okolic Zalewu pojawiają się pytania, czy w związku z wykryciem przypadków choroby służby sanitarne zdecydują się na czasowe wstrzymanie połowów. Główny Inspektorat Sanitarny nie wyklucza wprowadzenia dodatkowych ograniczeń, jeśli sytuacja się pogorszy, choć na razie nie podjęto takiej decyzji.
Rybacy podkreślają, że już teraz odczuwają skutki medialnego szumu wokół sprawy. Wielu odbiorców rezygnuje z zakupu ryb z Zalewu Wiślanego, obawiając się ryzyka zakażenia. To z kolei przekłada się na spadek dochodów i rosnącą niepewność wśród osób utrzymujących się z połowów.
Jeśli nie uda się szybko wyjaśnić przyczyn choroby, możemy mieć do czynienia z poważnym kryzysem w branży rybackiej - alarmują przedstawiciele lokalnych stowarzyszeń rybackich w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim".
W przypadku wprowadzenia zakazu połowów, skutki dla lokalnej gospodarki mogą być bardzo poważne. To nie tylko straty finansowe dla rybaków, ale także problemy dla całego łańcucha dostaw.
Niepokój udzielił się także właścicielom nadmorskich smażalni i restauracji. Wielu klientów rezygnuje z zamawiania popularnych ryb, obawiając się ryzyka zakażenia.
Klienci zamawiają głównie dorsza. Popularnej, bo dużo tańszej, flądry nie kupuje nikt - pisze trójmiejska "Gazeta Wyborcza" i cytuje menedżerkę jednej z sopockich smażalni. To efekt informacji o tej tajemniczej chorobie. Ludzie się przestraszyli - mówi.
Klienci pytają, skąd pochodzą ryby, czy są bezpieczne. Część z nich rezygnuje z zamówienia, mimo naszych zapewnień - dodaje.
Przedsiębiorcy podkreślają, że oferowane przez nich produkty pochodzą z kontrolowanych źródeł i są poddawane badaniom, jednak obawy turystów są wyraźnie odczuwalne.
Wielu restauratorów boi się, że nawet po wyjaśnieniu sprawy, powrót do normalności może potrwać wiele tygodni, a nawet miesięcy. Negatywna opinia, która już zaczęła się rozprzestrzeniać, może zniechęcić turystów do odwiedzania regionu i korzystania z lokalnej oferty gastronomicznej.
To z kolei może przełożyć się na spadek liczby rezerwacji w hotelach, pensjonatach i ośrodkach wypoczynkowych.
Główny Inspektorat Sanitarny zaleca:
- unikanie spożywania ryb niewiadomego pochodzenia,
- dokładne mycie rąk po kontakcie z surowymi rybami,
- śledzenie bieżących komunikatów służb sanitarnych.
Służby sanitarne prowadzą intensywne badania, by ustalić źródło zakażenia i rodzaj patogenu. Na ten moment nie ma informacji o przypadkach ciężkich powikłań, jednak sytuacja jest dynamiczna.
Jak poinformował dziennikarzy doktor Jerzy Karpiński, dyrektor Wydziału Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku "na razie nie ma sygnałów o nowych zachorowaniach". Na łamach "Gazety Wyborczej" dodał, że poprosilił dyrektorów szpitali na Pomorzu o informację, czy nie nie mają pacjentów z objawami, które wskazywałoby na chorobę Zalewu Wiślanego. Odpowiedzi mają spłynąć do końca tygodnia. Dobra informacja jest taka, że czterech z pięciu chorych szybko opuściło szpital. Piąta osoba była hospitalizowana dłużej, ale jej stan cały czas był stabilny. Nie wymagała dializ. Wystarczyło intensywne nawadnianie - dodał.