"Decyzja Benedykta XVI o odejściu to rewolucyjna zmiana. To gest w duchu nowoczesnego państwa. Myślę, że papież czuje, że nie podoła utrzymać ściśle doktrynalnej, bardzo tradycjonalnej linii kościelnej. Może liczy na to, że jego następca będzie w stanie to uczynić" - mówi RMF24 filozof Jan Hartman. Jak zaznacza, pontyfikat Benedykta XVI nie zapisze się w pamięci potomnych. "Dla świata zewnętrznego interesująca jest polityka, a nie sprawy doktrynalne, którymi papież zajmował się przede wszystkim" - dodaje.

Maciej Grzyb: Jak ocenia pan decyzję Benedykta XVI, by zakończyć pontyfikat?

Jan Hartman: Wydarzenie jest bez precedensu i jest w jakiś sposób nietypowe, nieoczekiwane i niespójne z bardzo konserwatywną w końcu postawą tego papieża. On był strażnikiem doktryny, więc to, że postąpił tak, jak postąpił, w sposób nietypowy i nadzwyczajny, świadczy o tym, że może taki strasznie konserwatywny nie jest. Albo że okoliczności, które zaistniały i skłoniły go do tej decyzji, były tak przemożne, że ją ostatecznie podjął - wbrew swoim przekonaniom, że nie należy tradycji łamać.

Abdykacja to będzie coś, o czym wszyscy będą potem w przyszłości mówić, rozmawiać, dyskutować. Przez to zostanie zapamiętany, zapisany w historii?

Z pewnością będzie to najważniejsza rzecz, jaką zrobił. To oznacza desakralizację tego urzędu. Dlaczego papieże do śmierci sprawują swój urząd? Aby podkreślić, że nie są na tronie papieskim z ludzkiego powołania, lecz z powołania boskiego. I tak jak małżeństwa nie można rozwiązać, tak nie można rozwiązać tego urzędu, odchodząc z niego.

Decyzja Benedykta XVI to gest, można powiedzieć, w duchu nowoczesnego państwa, w którym piastuje się urzędy w sposób kadencyjny i kiedyś idzie się na emeryturę. To jest bardzo daleko idąca i brzemienna w psychologiczne i teologiczne skutki decyzja. Być może kolejni papieże również będą czuli się jakby w obowiązku iść na emeryturę. Powiedzenie "były papież", zapytanie: "Jak się miewa były papież?" - dotąd niesłychane i nie do wymówienia, będzie całkiem na miejscu - tak jak "były prezydent" czy "były premier".

To są rewolucyjne zmiany i świadczą o tym, że linia upartego brnięcia pod prąd przemian etycznych, które się w świecie dokonują, po prostu na dłuższą metę nie ma szans. Myślę, że papież jest rozgoryczony, że jest tym zmęczony, że czuje, że nie podoła zadaniu utrzymania tej ściśle doktrynalnej, bardzo tradycjonalnej linii kościelnej. Może liczy na to, że jego następca będzie w stanie to uczynić.

Pontyfikat Benedykta XVI pozostanie w cieniu tej decyzji?

Z perspektywy kilkudziesięciu lat właśnie to będzie się głównie pamiętać. Żyjący będą jeszcze pamiętać tego bardzo miłego, ujmującego starszego pana, jego postać, jego sposób mówienia. Natomiast nie będziemy pamiętać - poza specjalistami - jakichś szczególnych, spektakularnych jego działań. Benedykt XVI był takim "profesorskim" papieżem, który zajmował się sprawami doktrynalnymi, a nie pociąganiem za sznurki w kurii, do czego pewnie nie miał zdrowia i nie miał talentu. Trzeba nieprawdopodobnie silnej osobowości, aby radzić sobie z tą walką interesów i ambicji, która się tam stale toczy. Nie wydaje mi się, żeby akurat profesor Ratzinger był dobry w tych sprawach. Pewnie czuł się trochę wyobcowany, rozczarowany, chociaż oczywiście świetnie zna Watykan. Spędził tam bardzo wiele lat, ale pewnie trzymał się z dala od tych wszystkich walk, koterii, ambicji, interesów, które tam aż kipią.

Watykan to jest bardzo szczególne miejsce. Księża, którzy ocierają się o Watykan i wracają po kilku latach na przykład do Polski, są mocno przerażeni. Ja nigdy nie słyszałem jakiejś pozytywnej opinii o tym świecie. Zawsze jest taka sama - podziw zmieszany z przerażeniem tym, jak to wszystko funkcjonuje i jak to niesamowicie kipi konfliktami, układami, rozmaitymi intrygami itd. Trzeba być bardzo silnym człowiekiem, żeby nad takim średniowiecznym dworem - bo to jest taki relikt średniowiecza - jakoś panować. Wiadomo, że Jan Paweł II był takim bardzo apodyktycznym, silnym człowiekiem i starał się, jak tylko mógł, wszystkim bezpośrednio rządzić, ale mu się nie udawało. Benedykt XVI, jak myślę, jeszcze gorzej sobie z tym radził.

A zauważa pan jakieś negatywne elementy pontyfikatu Benedykta XVI?

Pewnie oczekiwano od niego czegoś więcej niż powiedzenie, że niedobrze, że była pedofilia, i że należy to zgłaszać policji - bo to każde dziecko wie. Jakoś nie widać, żeby Kościoły - na przykład w Polsce czy w innych krajach, gdzie nie ma jeszcze tej fali procesów - starały się wychodzić naprzeciw tym potrzebom. Przypomnę, że polski Kościół oświadczył, że to są sprawy indywidualnych przestępstw popełnianych przez prywatne osoby, więc nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności, a roszczenia należy kierować wobec tych księży, którzy się tego dopuścili. Kościół umywa ręce. To oczywiście postawa, która absolutnie wyklucza, by móc potem występować w roli autorytetu moralnego.

Dla świata zewnętrznego sprawy doktrynalne - jak porządkowanie doktryny czy liturgii czy mediowanie w sporze między zwolennikami Kościoła posoborowego i przedsoborowego - nie mają znaczenia. To są wewnętrzne sprawy katolików. Dla tej ogromniej większości świata, która jest niekatolicka i na ogół katolicyzmowi na tyle przychylna, na ile katolicy są przychylni New Age czy islamowi, to, czym się naprawdę zajmował papież Benedykt XVI, nie jest interesujące. Dla świata zewnętrznego interesująca jest polityka, bo papież jest jednym z przywódców politycznych.