​Rosja może mieć nawet 130 tysięcy żołnierzy przy ukraińskich granicach. Chodzi zarówno o wojskowych przy granicy rosyjsko-ukraińskiej, jak i żołnierzy stacjonujących w Donbasie oraz ćwiczących na Białorusi. Amerykanie ostrzegają, że do inwazji na Ukrainę może dojść "w każdej chwili". Ale sami Ukraińcy mają wątpliwości.

Od listopada pojawiają się informacje o zwiększonej liczbie rosyjskich wojsk przy granicach z Ukrainą. Amerykański wywiad przestrzega, że Moskwa przygotowuje się do możliwego ataku. Rosjanie oczywiście temu zaprzeczają.

Rzecznik rosyjskiego resortu obrony Igor Konaszenkow ogłosił, że wojska ćwiczące przy granicy rozpoczęły załadunek i będą wracać do garnizonów. Nie wiadomo jednak, o jak wielu żołnierzy chodzi. Szef NATO Jens Stoltenberg stwierdził, że nie ma "żadnych oznak deeskalacji w terenie".

Ilu rosyjskich żołnierzy stacjonuje przy granicy z Ukrainą

Ile jest wojsk przy granicy z Ukrainą? Kijów mówi o 112 tys. żołnierzy wojsk lądowych oraz 18 tysiącach żołnierzy wojsk morskich i powietrznych. Do tego dochodzą wojska prorosyjskich samozwańczych republik Doniecka i Ługańska. Ich liczebność ocenia się na 15 do 35 tysięcy.

Oprócz tego wskazuje się na Rosjan trenujących na Białorusi w ramach ćwiczeń "Sojusznicze Zdecydowanie - 2022". Stoltenberg ocenia, że Rosjanie wysłali do swojego sąsiada 30 tysięcy żołnierzy.  

Ukraińscy eksperci wskazują także na... Mołdawię. A dokładniej Naddniestrze - oficjalnie nieistniejącą republikę na arenie międzynarodowej, która jest blisko powiązana z Rosją. Stacjonują tam moskiewskie wojska, aczkolwiek niewiele - liczba żołnierzy najprawdopodobniej nie przekracza 2 tysięcy. Większa niż rosyjski kontyngent jest armia Naddniestrza, którą szacuje się na 7-8 tysięcy osób.

Na Morzu Czarnym w lutym Rosja rozpoczęła ćwiczenia z udziałem 140 okrętów i innych statków, 60 samolotów i 10 tysięcy żołnierzy. Przez kilka dni Rosjanie blokowali przepływ statków do portów ukraińskich, zostawiając tylko wąski odcinek. Po kilku dniach jednak Rosja zniosła blokadę.

Czy i kiedy dojdzie do ataku?

Administracja prezydenta USA Joe Bidena przekonywała, że do ofensywy może dojść 16 lutego. Brytyjski tabloid "The Sun" podał nawet, powołując się na rzekomo przedstawicieli wywiadu, że inwazja miałaby się rozpocząć o godz. 1 w nocy czasu brytyjskiego (2 w nocy czasu polskiego). Ale prognozy te okazały się nietrafione. 

Już wcześniej Ukraińcy wątpili w daty inwazji. Prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział, że "straszy się ich wielką wojną i po raz kolejny wyznacza się datę wojskowego wtargnięcia". To już nie pierwszy raz - mówił. Z tego powodu 16 lutego - czyli w dzień zapowiadanej przez Zachód inwazji - został ustanowiony Dzień Zjednoczenia Ukraińców.

Także krytyczna wobec Kremla rosyjska "Nowaja Gazieta" powątpiewała w doniesienia Amerykanów. Dziennikarze wskazują na szereg nieścisłości w relacjach mediów. Wskazują na przykład, że od grudnia administracja amerykańska przekonywała, że kluczowa dla Rosji będzie pogoda - jeśli będzie ciepło, to ciężki sprzęt będzie miał problem z pokonywaniem np. bagien. Tymczasem na wschodzie Ukrainy trudno mówić o mrozie. W Doniecku czy Charkowie za dnia jest plusowa temperatura. A wywiad USA przekonuje, że teraz miał być idealny moment.