Mieszkańcom Dolnego Śląska grozi inwazja komarów. I to najgorszej z możliwych odmian, czyli tzw. komarów popowodziowych. Olbrzymie rozlewiska na zalanych terenach to idealne miejsca lęgowe dla tych owadów, a z badań prowadzonych przez naukowców wynika, że w tym roku larw jest wyjątkowo dużo.

W przybliżeniu przypada nawet do 6 tysięcy larw na metr kwadratowy. Mnożąc tę liczbę przez obszar znajdujący się pod wodą, otrzymujemy olbrzymią armię owadów, która według obliczeń już pod koniec tego tygodnia wyruszy na łowy. Wśród nich najzacieklejsze będą gatunki tzw. popowodziowe. Migrują na duże odległości, 10-15 kilometrów. Wielu specjalistów uważa, że ich ukłucia mogą być bolesne. Ich ślina może zawierać jakieś substancje mniej lub bardziej poszczególne osoby uczulające - mówi dr Katarzyna Rydzanicz z Uniwesrytetu Wrocławskiego.

I jak wynika z badań przed inwazją krwiopijców mieszkańców Dolnego Śląska nie uratują nawet prowadzone w regionie już od dłuższego czasu opryski. Wody jest tak dużo, że co chwila pojawiają się nowe miejsca wylęgu. Nie da się jasno określić, że dany wylęg mamy za sobą. Bo ekipy tam jadą, stosują preparat i po kilku dniach mamy sytuację od początku - dodaje dr Rydzanicz. Ludziom pozostają więc tradycyjne metody ochrony, czyli moskitiery i spraye odstraszające owady. Ale - jak mówią naukowcy - swędzących ukąszeń tego lata na pewno całkowicie nie uda się uniknąć.