"Chcę po raz kolejny pojawić się pod K2, ale potrzeba więcej komunikacji między zespołami niż w tym roku. Dla mnie to nie są zawody. Nie chcę być włączony w wyścig o zimowe zdobycie K2" - tak mówi RMF FM Alex Txikon o możliwej kolejnej wyprawie na ten ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Bask w marcu zakończył ekspedycję, podczas której dotarł na wysokość 7150 metrów. W jej trakcie brał udział w akcji ratunkowej na Nanga Parbat, gdzie odnalazł ciała zaginionych Daniele Nardiego i Toma Ballarda. W przyszłym roku pod K2 Txikon może spotkać członków ekspedycji Polskiego Himalaizmu Zimowego. "Przed możliwą kolejną wyprawą będę musiał porozmawiać z polskim liderem. Pewne rzeczy muszą być wcześniej ustalone. Myślę, że Polacy nie mają na razie dużego składu i są rozważane różne koncepcje, a my szykujemy już nasz projekt. Już 10 dni po powrocie do kraju z Pakistanu trwały przygotowania" - mówi baskijski himalaista w rozmowie z Michałem Rodakiem.

Przeczytaj pierwszą część rozmowy - o akcji ratunkowej na Nanga Parbat!

Michał Rodak: Jesteś zadowolony z efektów tegorocznej wyprawy na K2? Rozmawialiśmy przed twoim wylotem do Pakistanu. Mówiłeś mi, że chciałbyś dotrzeć przynajmniej do obozu czwartego...

Alex Txikon: Tak, chciałem rzeczywiście osiągnąć wysokość C4 (ok. 7800 m - przyp. red.), po zaporęczowaniu bezpiecznej drogi nowymi linami, ale niestety to się nie udało.

Na początek postawiliśmy całą bazę i mieliśmy szansę w okresie pod koniec stycznia i na początku lutego. Później przez cały luty pogoda nie była dobra. Nie sprzyjała poruszaniu się w górę i sprawiała, że ryzyko było bardzo duże. W końcu dotarliśmy na 7150 metrów, czyli do obniżonego obozu trzeciego. Spaliśmy na wysokości około 6800 - 6850 metrów. Byliśmy w stanie zaporęczować drogę do 7150 metrów w trzy dni pracy. Przykładowo, Rosjanom (członkom drugiej tegorocznej zimowej wyprawy na K2 kierowanej przez Wasilija Piwcowa i złożonej z Rosjan, Kazachów i Kirgiza - przyp. red.) dotarcie na tę wysokość zajęło 4-5 dni, z biwakami w bazie wysuniętej i obozie pierwszym. To moim zdaniem pokazuje, jaka była między nami różnica.

Wykonaliśmy świetną robotę. Zaporęczowaliśmy jedyną linię z nowych lin tej zimy na K2. Ja jestem zadowolony z naszych osiągnięć, ale też smutny z powodu tego, jak w stosunku do nas zachowywali się Rosjanie.

Całość naszej wyprawy dopełnia nasza decyzja, by wziąć udział w akcji ratunkowej na Nanga Parbat i poszukiwaniach Daniele Nardiego oraz Toma Ballarda. Cieszyliśmy, że możemy to zrobić i być częścią tej operacji. Byliśmy z tego powodu wyłączeni z akcji na K2 przez 11 dni. Właśnie wtedy była największa szansa, to był początek marca. To też powód, że nie mogliśmy osiągnąć więcej. Właśnie wtedy, gdy byliśmy na Nanga Parbat, pogoda na K2 była bardzo dobra.

Mimo to jesteśmy szczęśliwi. Dla nas możliwość pomocy w tej akcji ratunkowej to było coś bardzo pozytywnego. 99 procent osób, z którymi wtedy rozmawiałem, mówiło: "Alex, niczego nie znajdziecie. Oni na pewno są pod lawiną". Tak, wiedziałem, że tak mogło się zdarzyć, ale analizowałem wszystkie informacje i myślałem o tej sytuacji. Tych szczegółów, które do nas docierały, było bardzo niewiele. Napływały do bazy z Włoch, przez telefon satelitarny, ale też były to interpretacje ludzi, którzy nie byli w bazie - bez wielkiej wiedzy o himalaizmie, wspinaniu, zimowych wyprawach... Powiedziałem sobie: "Dobrze, może wydarzyło się to, o czym mówią, ale możemy ich znaleźć" i ostatecznie znaleźliśmy ciała Toma i Daniele właśnie dlatego, że wierzyłem w taką możliwość. Skupiłem się na tym i bardzo się cieszę z postawy całego naszego zespołu, tych wszystkich, którzy tam byli i brali udział w akcji ratunkowej. To było wiele osób i myślę, że wszyscy czujemy to samo.

Przekazaliśmy rodzinom, najbliższym, górskiej społeczności i światu wieści o tym, co się tam wydarzyło. Nie znajdowali się pod śniegiem po zejściu lawiny. Poznaliśmy ich lokalizację. Tak, jak mówiłem w pierwszej części naszej rozmowy - przyczyną ich śmierci była zerwana lina lub wychłodzenie. Niezależnie od wszystkiego - rodziny wiedzą teraz więcej, niż gdyby tej akcji poszukiwawczej nie było. To coś pozytywnego.

I przyszedł czas powrotu pod K2...

Tak, podczas tych 11 dni spędziliśmy szczególne chwile na Nanga Parbat, w bardzo dramatycznych okolicznościach. Po całym lutym bez dobrej pogody, to był kolejny okres, którego nie mogliśmy wykorzystać na działanie na K2. Ostatecznie - po bezskutecznym oczekiwaniu na przylot śmigłowców - opuściliśmy bazę pod Nanga Parbat i zaczęliśmy schodzić. Każdy wziął na plecy po ponad 30 kilogramów. Razem z obsługą bazy Toma i Daniele skorzystaliśmy z busa, bez snu jechaliśmy przez całą noc i dotarliśmy do Skardu. Później wróciliśmy ostatecznie do bazy pod K2. Wkrótce ruszyliśmy w górę - najpierw do obozu pierwszego (6100 m), powoli do obozu drugiego (6500) i zaporęczowaliśmy drogę do obniżonego obozu trzeciego, a potem jeszcze trochę wyżej.

Myślę, że wykonaliśmy dobrą robotę, ale tylko tyle mieliśmy możliwości. Jeśli przeanalizujesz całe te 3 miesiące - od momentu wylotu z Kraju Basków do Katmandu, później była podróż z Katmandu do Pakistanu razem z nepalskimi wspinaczami, poprzez cały styczeń i luty - staje się jasne, że na K2 zimą szansa na sukces otwiera się w pierwszym okresie tylko do 15 stycznia. W lutym pogoda nie daje szans na szczyt. To teraz oczywiste. Może pod sam koniec lutego, ale w marcu to już zupełnie inny świat. Zdobycie K2 zimą jest możliwe, ale to pierwsze zimowe wejście nastąpi albo w marcu, albo do 15 stycznia i będzie w ekstremalnych warunkach. To jedyna możliwa opcja, więc dla tych, którzy twierdzą, że zima kończy się 28 lutego, nie ma szans lub te szanse są minimalne. To jasne i pewne, choć wiadomo, że klimat się zmienia, zawsze może wydarzyć się w tym okresie coś nieprzewidywalnego i może otworzy się okno. My tak samo przekonaliśmy się, że marzec też jest niestabilny. Przed wyprawą słyszeliśmy, że tej zimy nie będzie wtedy mocnego wiatru, a był naprawdę silny.

Czego jeszcze jesteś już pewien po tej wyprawie?

Trzeba być szybkim. Jeśli nie jesteś w stanie w 8 godzin dotrzeć z ABC (bazy wysuniętej - przyp. red.) do obozu trzeciego czy też orientacyjnie na wysokość około 7000 metrów, lepiej zapomnij o próbie atakowania zimą szczytu K2, chyba że chcesz jedynie, by było o tobie głośno. Rosjanie poruszali się bardzo powoli. Spędzali wiele dni wysoko, ale podstawa to dobre zaporęczowanie bezpiecznej drogi, która pozwala na bardzo szybkie poruszanie się w górę i bardzo szybkie zejście.

Tempo musi być wysokie - to absolutna podstawa, która daje szansę. To proste, tak było w przypadku naszego pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat. Myślę, że mam trochę wiedzy i mogę trochę powiedzieć na temat zimowych wypraw. Nie tylko na podstawie doświadczenia z Nanga Parbat. 2011 rok to Gaszerbrum I zimą i wyjście nową drogą na 7000 metrów, rok później - ponownie Gaszerbrum I i wejście razem z Tamarą Styś na boczny wierzchołek Gaszerbrum South, powyżej 7000 metrów. 2013 rok - pierwsze zimowe wejście na Laila Peak (6096 metrów). 2015 rok - wyprawa zimowa na Nanga Parbat i dojście na drodze Kinshofera powyżej 7800 metrów. 2016 rok - pierwsze zimowe wejście na Nanga Parbat. 2017 i 2018 rok to zimowe wyprawy bez dodatkowego tlenu na Mount Everest, a teraz znów zimą K2... Rok po roku jestem na kolejnych zimowych ekspedycjach, więc może nie mam aż takiego doświadczenia jak Simone Moro albo Denis Urubko, bo oni mają za sobą więcej zimowych wypraw niż ja, ale w ostatnich latach korzystam z każdego zimowego sezonu i spędzam go poza domem. Myślę więc, że jestem jedną z osób, które mogą z czystym sumieniem wymieniać się informacjami na ten temat.

Doświadczenie to jedno, ale bez dobrych prognoz pogody ani rusz.

Tym razem zabraliśmy ze sobą stację meteo. Wkrótce przedstawimy jej zapisy dotyczące pogody. Porównywaliśmy je z tym, co pokazuje w internecie mountain-forecast.com. Tamtejsze prognozy mylą się o ponad 146 procent, a bliżej rzeczywistości, którą mieliśmy w bazie, były prognozy z meteoblue.com. Granica błędu wynosiła około 60 procent.

Współpracuję z różnymi specjalistami. Pomagają mi przede wszystkim Portugalczyk Vitor Baia, Jofre z Katalonii i jedna osoba w Kraju Basków. Nasz pomysł jest prosty. Konieczne jest następnym razem wyniesienie wyżej małych stacji meteo, podobnych do tej zabranej przez nas w tym roku. Trzeba je umieścić w obozie pierwszym, w obozie drugim i nawet wyżej. Wtedy w czasie rzeczywistym, w sekundę możesz dostać informację pokazującą rzeczywistą prognozę pogody dla tego miejsca.

Trzeba analizować, gdzie zostały popełnione błędy. Jest odpowiednia technologia i musimy znaleźć właściwy sposób. Najważniejsze to działać według przyjętej wczesnej strategii. Porównując tę wyprawę na K2 z moimi poprzednimi na Mount Everest i Nanga Parbat, to była wstępna próba. W całej historii K2 było ich na razie jedynie sześć. Tę pierwszą wyprawę zakończyłem niżej, ale to nie ma znaczenia. Możemy porównać to z tegorocznymi osiągnięciami Rosjan. Tak, dotarliśmy na wysokość o 400-500 metrów niższą niż oni, ale byliśmy 10 razy, a może nawet 100 razy bliżej wejścia na szczyt. Chodzi mi o przygotowanie i działanie - o planowanie, o pomysły, ideę postawienia w bazie igloo i śnieżnego muru, chroniącego przed wiatrem... Byliśmy w południowej części bazy. Byliśmy zabezpieczeni, gdy w lutym nadszedł największy huragan. Dwa namioty Rosjan zostały natomiast zniszczone, w tym jeden pełniący funkcję przechowalni. To jest to, co mam na myśli mówiąc o strategii. Można to sobie porównać.

Reinhold Messner publikuje we włoskim dzienniku La Gazzetta dello Sport i wymienialiśmy się informacjami poprzez dziennikarza Alessandro Filippiniego. On podzielał nasz pomysł na zdobycie K2 zimą, a nie strategię Rosjan. Ale absolutnie nie chodzi mi o ciągłe porównywanie wszystkiego i ciągłe odnoszenie się do rosyjskiej ekspedycji. Cały czas mam na celu jedynie pokazanie różnic pomiędzy naszym podejściem.

Wszystko o czym mówisz wskazuje, że chciałbyś wrócić pod K2 już kolejnej zimy.

Tak, chciałbym wrócić, ale ważne w tym kontekście są tegoroczne doświadczenia. Nie podoba mi się to, co zrobili Rosjanie. Opowiadali na przykład o tym, że zakładaliśmy równoległą do nich linię poręczówek. Miałem ze sobą kamerę i nagrywałem przebieg drogi. Widać każdy poszczególny fragment pomiędzy ABC i obozem drugim - to 51 wyciągów. Można tam zobaczyć, jaki odcinek zaporęczowali Rosjanie. Między obozem pierwszym a obozem trzecim nie ma żadnych rozwieszonych przez nich lin, poza Kominem House'a, gdzie zaporęczowali odcinek o długości 40-45 metrów, choć nawet nie... To było 35 metrów.

Bardzo dziwne było też to, że nas nagrywali. Nagrywali na przykład pracującego w kuchni Eneko (Garamendiego - opiekuna bazy wyprawy Txikona - przyp. red). Ignacio de Zuloaga (koordynator wyprawy - przyp. red.) opowiadał mi z kolei, że gdy naprawiał zniszczony namiot w jednym z obozów, obrzucili go śnieżkami. Zachowywali się bardzo nieprzyjemnie. Robili rzeczy, które nie były honorowe.

Wiesz, stara szkoła sowieckiego alpinizmu, himalaizmu była wielka także dla mnie. Spędzałem czas z Aleksiejem Bołotowem, Siergiejem Bogomołowem, Denisem Urubko, Nikołajem Tomianinem, Walerym Babanowem, Anatolijem Mosnikowem... Wizje tych wspaniałych wspinaczy pochodzących z byłego Związku Radzieckiego, ich wiedza, rozmowy z nimi, opinie i doświadczenia, którymi wzajemnie się dzieliliśmy, to coś zupełnie innego niż to, co nas spotkało w zderzeniu z ludźmi, którzy brali udział w tegorocznej wyprawie ze Wschodu. Oni mówili różne nieprawdziwe rzeczy. Nie chcę się na nich skupiać, ale oni powiedzieli na przykład, że zaporęczowali 2000 metrów, a to nie jest prawda. Pozostawili też masę śmieci w obozie drugim, w obozie pierwszym, w ABC. Ignacio i Felix Criado znieśli 30 kilogramów z ABC.

Nie rozmawiali z nami, a przekazując informacje, chcieli przedstawić jakąś wizję naszego zespołu. To przewijało się we wszystkim, co publikowali. To nie było dobre. Moim zdaniem, kłamali i przedstawili zupełnie inny poziom niż ta wspaniała, wielka generacja wspinaczy wychowanych w dawnych czasach. Jestem dosyć zaskoczony, bo lider ich wyprawy Wasilij Piwcow pokazał podejście będące zupełnym przeciwieństwem.

W tym roku spotkałeś w bazie zespół wspinaczy z Rosji, Kirgistanu i Kazachstanu, a w przyszłym roku możesz tam natrafić na kolejną polską ekspedycję.

Tak, powiedziałem ci to wszystko dlatego, że jeśli zdecyduję się na kolejną zimę pod K2, wszystko musi być jasne. We wrześniu pojawię się na kilku festiwalach, na pewno - na 100 procent - przyjadę na festiwal w Lądku-Zdroju i mam nadzieję, że dzięki temu wcześniej uda się odbyć pewne rozmowy. Może z Krzysztofem Wielickim, ale nie wiem jeszcze kto będzie tym razem liderem polskiej wyprawy. Pewne rzeczy muszą być wcześniej ustalone. Musimy wymienić się swoimi koncepcjami. Możemy działać w osobnych zespołach, ale nie może się powtórzyć sytuacja z tego roku, gdy na przykład my doszliśmy do obozu pierwszego, a Rosjanie zajęli jedyną platformę, na której można tam postawić namioty i musieliśmy pracować 3 godziny, przygotowując osobne miejsce, wykuwając je w lodzie. Tam było miejsce na jeden namiot blisko ich, ale tak postawili swoje namioty, że nie dali nam na to szansy.

Chcemy po raz kolejny pojawić się pod K2, ale potrzeba więcej komunikacji między ekipami. Dla mnie to nie jest rywalizacja, to nie są zawody. Opowiadam ci o tym, bo w alpinizmie - jako sporcie - ludzie odsłaniają to, co mają w sobie najlepszego, ale też najgorszego, a tak było w przypadku Rosjan. Gdybym w czasie wyprawy zaczął odpowiadać na to, co o nas mówili czy komentować ich działania, to nie byłoby dobre. Lepiej było to przemilczeć. Nie chcę być włączony w wyścig, rywalizację o zimowe zdobycie K2. To pewne, więc jeśli Polacy nie będą podzielać mojego podejścia, dla mnie decyzja będzie prosta i nie będę tym się przejmował. Wybiorę swoją filozofię i inną górę. Jest wiele szczytów i ścian. Dla mnie to nie jest tak ważna sprawa, jaką może jest dla polskiej społeczności górskiej. Ważne jest zrozumienie, że himalaizm, alpinizm to coś więcej niż sport, to coś więcej, niż chęć bycia pierwszym zimowym zdobywcą K2.

Razem z Simone Moro i Alim Sadparą zdobyliśmy jako pierwsi zimą Nanga Parbat, ale wcześniej było wiele prób. Zrozumieliśmy, że to pierwsze wejście na szczyt było możliwe dzięki doświadczeniu i wizjom tych wielu ludzi, którzy wcześniej próbowali. To osiągnięcie to nie tylko zdobycie szczytu, ale też zejście całego zespołu do bazy w dobrej kondycji i uniknięcie odmrożeń. Na tym to polega. To jedyny sposób na bycie alpinistą.

Ale często spotykałeś się podczas wypraw z Polakami i wiesz jak z nimi współpracować. W tym roku najdłużej z trójki Polaków w składzie twojej wyprawy pozostał Paweł Dunaj (wcześniej opuścili ją Marek Klonowski i Waldemar Kowalewski - przyp. red.).

To prawda, ale przeczytałem też wywiad, którego Krzysztof Wielicki udzielił jeszcze podczas wyprawy dla hiszpańskiego magazynu "Desnivel". Zarzucił mi w nim, że pod K2 korzystam z pomocy Szerpów. Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, że to moi partnerzy. To że ktoś jest Nepalczykiem czy Pakistańczykiem nie znaczy, że jest wspinaczem drugiej kategorii, a rok temu Polacy korzystali przecież ze wsparcia Pakistańczyków. Opowiadał o tym Denis Urubko... Krzysztof mówił też między innymi, że jeśli płacimy naszym kolegom pieniądze, to trzeba ich traktować jako tragarzy wysokogórskich. Nie mam informacji jak wyglądało to w zeszłym roku, jeśli chodzi o Polaków... To dla mnie dziwne, bo jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi, ale w tym wywiadzie dostrzegam tę nutę wyścigu, rywalizacji, o której przed chwilą mówiłem. To nie jest coś dobrego.

Tak jak wspominałem, przed możliwą kolejną wyprawą będę musiał porozmawiać z polskim liderem. Myślę, że Polacy nie mają na razie dużego składu i są różne koncepcje. My szykujemy już nasz projekt. Już 10 dni po powrocie do kraju z Pakistanu trwały przygotowania. Zaczęliśmy pytać o stacje meteo, rozglądaliśmy się już za większą liczbą elementów potrzebnych do budowy igloo. Cały czas pracujemy, jesteśmy zespołem. Staramy się też znaleźć innych himalaistów. Rozmawialiśmy już z grupą z Nepalu, wymieniłem też parę spostrzeżeń z Alim Sadparą. Nasz zespół działa razem w jednym kierunku. Jednocześnie przeczytałem przetłumaczoną inną wypowiedź Krzysztofa, który powiedział, że chciałby kolejnej wyprawy, ale może nie uda się stworzyć wystarczająco mocnego polskiego zespołu. Nie wiem, czy to prawda, ale jeśli tak, to jest to dla mnie niezrozumiałe. Jeśli dla polskiego środowiska górskiego to tak ważny cel, dlaczego Polacy nie chcieliby na przykład połączyć ze mną sił i wspólnie zrealizować planu na zdobycie zimą K2? Rozumiem, że poprzednim razem budżet wsparły publiczne środki i wszyscy członkowie zespołu musieli być Polakami, ale to nie jest wojna. W alpinizmie zawiązujemy przyjaźnie, budujemy mosty. Potrzeba chyba więcej otwartości i postawienia na współpracę, a najlepsze rozwiązanie jest proste i już o nim mówiłem - wspinać się i poruszać na K2 jak najszybciej.

Dobrze rozumiem, że chciałbyś w takim razie stworzyć jeden duży, międzynarodowy zespół?

To oczywiście jedno z możliwych rozwiązań, ale wszystko musi być odpowiednio ustalone.

Czyli myślisz też o przebudowie zespołu na przyszły rok? Znajdzie się w nim miejsce na przykład dla Felixa Criado?

Wszyscy członkowie zespołu z tego roku to moi koledzy, przyjaciele. Zawsze będą mieli taką możliwość, zawsze znajdzie się dla nich miejsce. Wszystko zależy od nich. Felix czuł, że stać go na dojście jedynie do obozu trzeciego i powiedział mi, że czuje się niewystarczająco szybki na działanie na K2 zimą. Pracujemy, dopiero tworzymy zespół. Będziemy to robić w najbliższych tygodniach. Robimy to bogatsi o wiedzę zdobytą w tym roku.

Patrząc możliwie najbardziej optymistycznie, abstrahując od ich aktualnych planów, to realne, by razem z tobą w jednym składzie zebrała się grupa np. z Simone Moro, Denisem Urubko czy Alim Sadparą?

Tak, dla mnie to jasne i możliwe, ale każdy ma swoje preferencje. Simone nie lubi wypraw w dużym zespole. Woli być w małej grupie, ale będąc w dwójkę lub w trójkę nie ma możliwości, by dobrze zaporęczować tę drogę. Możesz co najwyżej iść w górę tak, jak robili Rosjanie, a to moim zdaniem duży błąd. Przykładem może być Bask Felix Inurrategi. Zginął podczas zejścia z Gaszerbruma II, gdy zerwała się lina.

Stare liny wiszące na K2 są prawie całkiem zniszczone. Jedynie czasem trafi się lepszy fragment. Działanie w dwie osoby w takiej sytuacji nie jest możliwe, bo nie będziesz mieć wystarczająco dużo czasu. Trzeba zaporęczować drogę do obozu czwartego, by dzięki temu móc poruszać się później w górę i w dół bardzo szybko, tak jak my robiliśmy w tym roku. W górę za jednym razem szliśmy 5,5 godziny z bazy do obozu pierwszego i to niosąc sprzęt, więc idąc w tempie na 80, a nie 100 procent naszych możliwości. Pewnie pamiętasz, że w ostatnim wyjściu w górę Paweł Dunaj, który był z nami, potrzebował na to kilkunastu godzin. To duża różnica, mówiąc o odcinku z bazy do C1. Miał na plecach kilkanaście kilogramów, podobnie jak my.

Taka jest różnica między himalaistami - chodzi o szybkość, ale też zdolność działania z dużą ilością sprzętu. To jedyna możliwość - działać w dużym zespole, pracować wspólnie i zyskać odpowiednią aklimatyzację.