W jednym z zagranicznych pism wyczytałem kiedyś, że o wyjątkowości Polaków świadczy niespotykana nigdzie indziej mieszanka mistycyzmu i przedsiębiorczości. „Twój Vincent” wydaje się być idealnym potwierdzeniem tej tezy. Już w samym pomyśle było coś natchnionego (ktoś inny powie – szalonego). Powstało dzieło, które zachwyca i porusza widzów z różnych stron świata. I jestem przekonany, że będzie to robić jeszcze bardzo długo. A że Złoty Glob zgarnął ktoś inny? No cóż… Przegrać w dobrym towarzystwie to nie wstyd.

Mam ogromny szacunek do osób, które potrafią marzyć o tym, co wydaje się niewykonalne i nieosiągalne, a później krok po kroku spełniać te marzenia. Do tych, którzy poświęcają całą swoją energię na stworzenie czegoś, czego świat jeszcze nie widział. Nie inaczej jest w przypadku "Twojego Vincenta". 

To film jedyny w swoim rodzaju i nie ma w tym retorycznej przesady. Po prostu nikt inny nie podjął się tak ogromnego wyzwania, nikt inny nie wpadł na tak karkołomny pomysł...  Ten projekt nie urodził się hollywoodzkim studiu dysponującym astronomicznym budżetem i najnowocześniejszymi technologiami. Powstał w głowie Polki, Doroty Kobieli, a potem przekształcił się w wielkie międzynarodowe przedsięwzięcie.

Jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi, "Twój Vincent" przywraca wiarę w kino. Pokazuje, że w czasach wszechobecnych formatów, powielanych klisz i efektowności graniczącej z efekciarstwem wciąż jeszcze liczy się twórca, jego wizja i wrażliwość. To ona - nie komputerowe efekty, kampanie promocyjne ani znane nazwiska na plakacie - sprawia, że film ma "to coś", dociera do widza, zostaje w głowie i w sercu. Może właśnie w tym tkwi największa siła tego obrazu.


"Twój Vincent" nie jest ani bajką dla grzecznych dzieci, ani snobistyczną zabawką dla wtajemniczonych, erudytów i specjalistów od dzieł słynnego malarza. Może trafić do bardzo szerokiej publiczności - nie tylko za sprawą konwencji swego rodzaju śledztwa dotyczącego przyczyn śmierci artysty. Zachwyca nie tylko wizualnie, ale i muzycznie - za sprawą delikatnych, lirycznych utworów autorstwa Clinta Mansella, twórcy znanego ze współpracy z Darrenem Aronofskym przy takich filmach jak "Requiem dla snu" czy "Czarny łabędź". Wszystko to sprawia, że - niezależnie od tego, ile mamy lat - już po kilku minutach oglądamy ten film jak zachwycone dziecko - z otwartą buzią. Czujemy tę magię kina, o której tyle się pisze i mówi, a której coraz trudniej doświadczyć.

"Twój Vincent" już przeszedł do historii kina. W tym kontekście pytania o kolejne nominacje i nagrody wydają się w gruncie rzeczy drugorzędne, choć oczywiście byłoby to miłe i zasłużone ukoronowanie pracy całego grona twórców tego niezwykłego obrazu. Kto wie, może powtórzy się sytuacja, z którą mieliśmy do czynienia w przypadku "Idy" Pawlikowskiego? Ona też nie triumfowała na gali Złotych Globów, ale później zgarnęła Oscara...