"Na początku epidemii nikt w tych wielkich zamkniętych społecznościach, jakimi są zakłady pracy, nie miał robionych badań przesiewowych, a niektóre kraje tak robiły. Takie badania zmniejszyłyby ryzyko szerzenia się zakażeń. Tak doprowadzono do tragedii na Śląsku, której można było uniknąć" - stwierdził w rozmowie z "Rzeczpospolitą" prof. Krzysztof Simon, ordynator oddziału zakaźnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu.

"Na początku epidemii nikt w tych wielkich zamkniętych społecznościach, jakimi są zakłady pracy, nie miał robionych badań przesiewowych, a niektóre kraje tak robiły. Takie badania zmniejszyłyby ryzyko szerzenia się zakażeń. Tak doprowadzono do tragedii na Śląsku, której można było uniknąć" - stwierdził w rozmowie z "Rzeczpospolitą" prof. Krzysztof Simon, ordynator oddziału zakaźnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu.
Prof. Krzysztof Simon / Maciej Kulczyński /PAP

"Badania przesiewowe prowadzone są tylko wśród górników na Górnym Śląsku, którzy są dla każdej władzy trudną grupą społeczną, szczególnie jeśli zaczynają protestować na ulicy. Jakby zrobić badania przesiewowe w każdej kopalni w Lubinie, w zagłębiu lubelskim, w koszarach itd., to tych przypadków prawdopodobnie będzie zdecydowanie więcej" - podkreślał w rozmowie z gazetą.

Odnosząc się do licznych przypadków koronawirusa wśród górników, prof. Krzysztof Simon przyznał, że statystyka jest "przerażająca"Na szczęście nie są to w większości osoby chore, ale zwykle bezobjawowe, młodzi zdrowi silni ludzie, którzy niestety mogli i mogą szerzyć  nieświadomie zakażenie na inne osoby - zastrzegł.  

Prof. Simon odniósł się w rozmowie z "Rzeczpospolitą" do zniesienia obostrzeń wprowadzonych w ramach walki z koronawirusem. Jak ocenił, było to słuszne, ze względu na konieczność ratowania gospodarki.

Cytat

Niestety, nie wszędzie egzekwuje się przestrzeganie dalej obowiązujących rygorów, choćby noszenie maseczek czy zachowywanie dystansu w pomieszczeniach zamkniętych, i nie karze się ludzi za ich łamanie. Trzeba przestrzegać absolutnie tych ograniczeń, które jeszcze są. Tak jak społeczeństwo świetnie przestrzegało tych ograniczeń na początku, tak teraz w pewnym znacznym odsetku ostentacyjnie albo bezmyślnie je łamie
- ocenił ekspert.

 Nie ma lepszej metody w walce z epidemią niż utrzymywanie dystansu, mycie rąk i noszenie masek w pomieszczeniach zamkniętych czy na zatłoczonych ulicach - dodał. 

Prof. Simon uznał za coś niepoważnego możliwość organizacji w obecnej sytuacji wesel na 150 osób. Równie krytycznie ocenił poluzowanie restrykcji w kościołach, restauracjach, kinach, teatrach i na stadionach. W obecnej sytuacji w tych miejscach muszą funkcjonować pewne ograniczenia. Młodym zdrowym ludziom ten wirus nie zaszkodzi, ale ich rodzice, dziadkowie (zwykle osoby z różnymi chorobami), którzy w weselach wezmą udział lub później spotkają się z tymi, którzy w tych weselach brali udział, mogą zachorować i umrzeć po takim kontakcie - tłumaczył. 

Jak mogą wyglądać kolejne miesiące walki z koronawirusem w Polsce? Czy liczba zakażonych będzie rosła? Jeśli poluzujemy całkowicie wszystkie obostrzenia, ludzie zlekceważą maski i dystansowanie społeczne, to epidemia znowu wystrzeli i wszystko zacznie się od początku - ostrzegł prof. Simon.  

W dużych zakładach pracy kumulujących pracowników na małym obszarze trzeba wykonywać badania przesiewowe, aby wychwycić osoby bezobjawowe kliniczne, a zdolne do przeniesienia zakażenia - dodał. Jakby testować całe duże społeczności, np. cały Mokotów czy Żoliborz, to pewnie byłoby pięć tysięcy zakażeń dziennie - zauważył. 

Cała rozmowa dostępna jest tutaj