"Tego wywiadu nie można słuchać w oderwaniu od rzeczywistości, jaka go otacza" - stwierdził w rozmowie z RMF FM wiceszef resortu spraw zagranicznych Marcin Przydacz, komentując kontrowersyjny wywiad Ramana Pratasiewicza w białoruskiej telewizji państwowej. Opozycjonista skrytykował w nim m.in. białoruską opozycję, a także Polskę i Litwę.

Musimy mieć pełną świadomość, że pan Pratasiewicz jest zatrzymany, jest pod bezpośrednim nadzorem i wpływem służb białoruskich. Widzieliśmy, w jakim jest stanie. Także wcześniejsze jego oświadczenie zdaniem wielu komentatorów było wymuszone - tłumaczył wiceszef MSZ Marcin Przydacz w rozmowie z reporterem RMF FM Michałem Dobrołowiczem. Wsłuchujmy się w to, co mówił, gdy był wolny. Dziś jest w zamknięciu, poddawany naciskom i trudno komentować tego typu słowa - dodał. 

To, na czym polska dyplomacja się koncentruje, to na uwolnieniu więźniów politycznych, wywarciu odpowiedniego nacisku na władze w Mińsku, żeby nie stosowały tego typu represji - oświadczył Przydacz w RMF FM. Warunkiem dyskusji o zminimalizowaniu sankcji jest wypuszczenie więźniów politycznych z panem Pratasiewiczem na czele - dodał. 

Co powiedział zatrzymany opozycjonista?

Białoruski opozycjonista Raman Pratasiewicz został zatrzymany 23 maja po przymusowym lądowaniu w Mińsku samolotu linii Ryanair i od tamtej pory przebywa w areszcie. W wyemitowanym w czwartek wywiadzie dla stacji ONT ze łzami w oczach wyraził skruchę i zapewnił, że współpracuje ze śledztwem, udzielając wszelkich możliwych informacji. Białoruskie media niezależne odniosły się do tej rozmowy z dużą rezerwą.

Pratasiewicz powiedział, że anonimowo uczestniczył w konferencjach na platformie Zoom osób spiskujących przeciwko władzy i dążących do siłowego przewrotu oraz - jak przekonują władze - "fizycznej eliminacji" Alaksandra Łukaszenki. Jak przekonywał, robił to, ponieważ wyznaczono mu rolę łącznika pomiędzy "spiskowcami" a sztabem liderki białoruskiej opozycji Swiatłany Cichanouskiej. Część uczestników tego domniemanego spisku przebywa już w areszcie z zarzutami karnymi.

Pratasiewicz prosił, by Łukaszenka "znalazł w sobie dość woli i zdecydowania", by nie wydać go tzw. Ługańskiej Republice Ludowej, proklamowanej przez wspieranych przez Rosję separatystów na wschodzie Ukrainy, która poszukuje go za rzekomą walkę (Pratasiewicz zaprzeczył tym informacjom) w ukraińskim batalionie Azow w Donbasie.

W ponad półtoragodzinnym wywiadzie dla telewizji ONT Pratasiewicz przedstawił działalność opozycji oraz opozycyjnych kanałów na komunikatorze Telegram jako projekt sponsorowany przez zagraniczne służby, by osłabić Białoruś. Wymienił również nazwiska osób, które, jak przekonywał, były zaangażowane w "organizację i koordynowanie protestów" poprzez czat internetowy.

Opozycjonista mówił m.in., że Polska i Litwa, które wspierają białoruską opozycję, robią to, by móc głośno krytykować Rosję i nie musieć przyjmować uchodźców z Bliskiego Wschodu w ramach UE. Jak powiedział, wspieranie "zbiegłych polityków" pozwala Polsce i Litwie na "głośne wystąpienia, którym przyklaskuje kolektywny Zachód".

Organizację mniejszości białoruskiej w Polsce Białoruski Dom i autora kanału NEXTA, Sciapana Puciłę, Pratasiewicz oskarżył o "schematy korupcyjne" z polskim rządem i partią PiS. Według niego Białoruski Dom kontroluje całą białoruską opozycję i otrzymuje miliony od polskiego rządu. Pratasiewicz twierdził np., że Białoruski Dom otrzymał 53 mln złotych na pomoc uchodźcom, lecz w istocie jej nie udzielał.

Ciemne ślady na nadgarstkach opozycjonisty


Wywiad Pratasiewicza dla ONT, zapowiadany od rana, na bieżąco relacjonowały inne państwowe media oraz prorządowe kanały w Telegramie. Zbliżony do służby prasowej Łukaszenki kanał Puł Pierwogo opublikował fragment, w którym Pratasiewicz wyznał, że "szanuje Łukaszenkę", oraz wypowiada się o nim z podziwem.

Białoruskie media niezależne odniosły się do wywiadu z dużą rezerwą, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej znajduje się Pratasiewicz. On sam zapewniał, że na rozmowę zdecydował się bez przymusu. Portal Nasza Niwa zachował zdjęcie z ekranu z ostatnich minut wywiadu, gdy płacząc i kajając się, Pratasiewicz podnosi ręce do twarzy. Na jego nadgarstkach widać ciemne ślady.