Siły specjalne milicji białoruskiej zaczęły zatrzymywać w piątek wieczorem w centrum Mińska uczestników protestu przeciw wynikom wyborów prezydenckich na Białorusi. Zatrzymywani są tylko mężczyźni. Do kobiet stojących w "łańcuchu solidarności" milicjanci nie podchodzą.

Zatrzymania trwają na Placu Niepodległości w centrum miasta, koło kościoła pw. św. Szymona i Heleny, nazywanego Czerwonym Kościołem. Milicjanci z sił specjalnych - OMON - otoczyli demonstrujących ze wszystkich stron. W odróżnieniu od poprzedniego dnia nie zatrzymują dziennikarzy, ale odsunęli ich na skraj placu. Rosyjska agencja TASS ocenia, że milicjanci nie stosują przemocy.

Na placu zgromadziło się kilkadziesiąt kobiet, które ustawiły się szeregiem w tzw. łańcuchu solidarności. Niektóre trzymają kwiaty. Widać barwy biało-czerwono-białe, używane przez narodowo nastawioną opozycję białoruską.

Milicja twierdzi, że zgromadzenie na placu odbywa się bez zezwolenia władz, i nawołują jego uczestników do rozejścia się.

To zgromadzenie nie jest legalne - mówią. A bicie było legalne? - odpowiadają protestujący. Funkcjonariusze zaczęli im grozić, że mogą zostać pociągnięte do odpowiedzialności.

Niektóre z kobiet konfrontowały się z milicją. Myślisz, że płacą mi za stanie tutaj? Ja chcę tu stać. Spójrz mi w oczy i powiedz, że Łukaszenka wygrał wybory - mówiła jedna z protestujących.