Czym, jeżeli nie aferą, jest proces wpływania na grupę polityków przez branżę hazardową i próby zmieniania prawa na prywatnych spotkaniach, a może nawet na cmentarzu - mówi w rozmowie z "Rzeczpospolitą" poseł SLD, wiceszef Hazardowej Komisji Śledczej Bartosz Arłukowicz.

Gazeta publikuje rozmowę równo rok po opublikowaniu stenogramów podsłuchów telefonicznych bohaterów afery hazardowej. Arłukowicz nie podziela opinii, że sprawa nabrała rozgłosu z powodu wojny wewnątrz samej branży hazardowej: Nie byłoby afery, gdyby walka toczyła się wewnątrz branży. Ale konkurenci użyli jako broni polityków najwyższego szczebla. Jest więc afera - mówi.

Parlamentarzysta z dezaprobatą odnosi się do postaci Mirosława Drzewieckiego - jego zdaniem "głównego bohatera tej afery". Obojętnie, czy podpisał świadomie czy też bez czytania pismo o odstąpieniu od tzw. dopłat. W obu przypadkach to go dyskwalifikuje - osądza. I dlatego Arłukowicz dziwi się, że poseł Drzewiecki ciągle jest blisko szczytów władzy Platformy Obywatelskiej - jak to określa.

Wiceszef komisji hazardowej żałuje, że nie mogła ona pracować do wyznaczonego terminu, bo niektóre sprawy nie zostały wyjaśnione. Wskazuje na działania szefa komisji Mirosława Sekuły, który odegrał główną rolę w końcowym etapie postępowania.

Jednak komisja nie poniosła porażki, i to mimo wysiłków Sekuły. Pokazała całej Polsce, czym jest branża hazardowa, jak wpływała na polityków i jakie standardy reprezentowali Drzewiecki i Chlebowski, czyli bardzo ważni ludzie PO - kończy rozmowę z "Rzeczpospolitą" poseł Bartosz Arłukowicz.