W komentarzach na temat umorzenia przez prokuraturę postępowania w sprawie afery hazardowej dominują określenia "kompromitacja", "porażka", "bezsilność". Wszystkie one dotyczą prokuratury. A przecież to nie ona stoi za aferą.

Prokuratura w istocie przyznała, że nie ma dowodów, które pozwoliłyby na postawienie zarzutów i obronienie przed sądem aktu oskarżenia. Dowodów "wystarczających".

Oczywiście można uznać, że albo, że poziom tych „wystarczających” dowodów jest u nas za wysoki, i nie da się go osiągnąć nawet słowami samego podejrzanego „Spokojnie, Rysiu, załatwimy, chodzę za tym”, albo że prokuratura, powiedzmy "umiarkowanie" przyłożyła się do ich szukania.

Jedno i drugie może zresztą występować jednocześnie, Oba te zjawiska znajdują się jednak tylko po stronie wymiaru sprawiedliwości, który musi trzymać się ścisłych, opisanych prawem zasad.

Ale oprócz prokuratury jest przecież także druga strona, która z natury stara się uniemożliwić gromadzenie dowodów. Rozmowami w cztery oczy. Zmienianiem numerów telefonów. Spotkaniami na cmentarzu, czy koło kiosku na lotnisku.

Tej strony nie można lekceważyć, choćby dlatego, że to ona w aferze hazardowej wygrała.

Nie ma tylko dowodów, które wystarczą do oskarżenia tej strony w sądzie. To jednak nie znaczy, że nie było afery hazardowej.

Była.

Jak maile Marcina Rosoła i nagrania Zbigniewa Chlebowskiego.