Jest jedna rzecz, która nas wszystkich w Polsce łączy. I to niezależnie od tego, jakie mamy wykształcenie, poglądy, gdzie pracujemy i mieszkamy, jakie czytamy gazety, ba!, nawet na kogo głosujemy. Wszyscy narzekamy na biurokrację. Przepisy, regulacje, regulaminy, wytyczne, instrukcje, procedury… Jest ich mnóstwo i ciągle przybywa. Paragrafy wkradają się w każdą sferę naszego życia, jak wiatr przez nieszczelne okna, a groźby, które niesie z sobą, gwiżdżą w głowach tak mocno, że trudno o nich nie pamiętać. Tracimy przez nie czas, pieniądze i energię. Tracimy chęć do działania, tracimy chęć do życia…

Hm..., no, ale skoro znakomita większość spośród nas zgadza się, że biurokracja to zaraza, która zatruwa otaczającą nas rzeczywistość, to dlaczego nie jesteśmy w stanie się z nią raz na zawsze rozprawić? Czy naprawdę aż tak trudno byłoby wykreślić nikomu niepotrzebne przepisy, albo znieść rozrośnięte do granic możliwości procedury?

Wydaje mi się, że wpadliśmy w pewien urzędniczy schemat poddając się europejskiemu obłędowi regulacji wszystkiego, przez wszystkich, w imię dobra wszystkich. Co jednak najgorsze, usunęliśmy z życia rozum i zdrowy rozsądek chcą je zstąpić paragrafami. Chcemy przepisami zagwarantować bezpieczne życie, dobre zdrowie oraz święty spokój. Zgodnie z taką filozofią wszystko musi zostać poukładane, ustalone i sztywno uregulowane. Inaczej ludzie nie będą wiedzieli, jak się zachować w określonej sytuacji. Zakazy, nakazy, zalecenia, rekomendacje, wskazówki... Każdego dnia określają granice naszej wolności mówiąc, co nam wolno, a czego nie wolo.

Ludzie w Polsce chcą jednak żyć inaczej. Bez wszechobecnych zakazów i nakazów. Każdy z nas potrafi myśleć i podejmować racjonalne decyzje, biorąc pod uwagę także interes innych. Dlaczego więc nie dać im większej wolności?

Przykład z życia - przechodzenie przez ulicę na czerwonym świetle. U nas karane w każdej sytuacji mandatem. Na nic tłumaczenia, że to niedziela, że małych ruch na drodze, że upewniłem się, iż żaden samochód nie nadjeżdża... Za przejście na czerwonym świetle mandat się należy, i tyle. Kropka. Bez dyskusji.  

Można jednak inaczej, choćby w Wielkiej Brytanii, gdzie czerwone światło oznacza jedynie to, iż w tym momencie to samochód, a nie pieszy, ma pierwszeństwo. Odpowiedzialność leży po stronie osoby, która decyduje się na przejście przez ulicę - państwo ufa swoim obywatelom i zakłada, że są w stanie podejmować racjonalne decyzje, które nie będą szkodzić innym. Wydaje się więc, że na Wyspach ludziom rozumu nie wyłączono. U nas tak. 

Inny przykład, zielona strzałka, czyli znak zezwalający na warunkowy skręt w prawo. Wprowadzono ją po to, żeby usprawnić ruch, żeby kierujący nie musiał stać na skrzyżowaniu bez potrzeby, i by za nim nie ustawiała się "kilometrowa" kolejka do zjechania ze skrzyżowania, blokując całą jezdnię. Kiedy jest możliwość bezpiecznego skrętu w prawo, bo nikt nie nadjeżdża, nikt nie przechodzi, to po co stać i blokować ruch?! Dlaczego nie jechać swoją drogą, do swojego celu? Oczywiście po wcześniejszym zatrzymaniu się i zachowaniu wymaganej szczególnej ostrożności.

Dla mnie zielona strzałka jest swojego rodzaju symbolem tego, czego nam w Polsce brakuje - prawa do wolnej woli, własnej decyzji, prawa do racjonalnego działania. Zielona strzałka, to zwycięstwo zdrowego rozsądku nad ślepą wiarą w magiczną moc paragrafów, przepisów i procedur ustalanych w zaciszu urzędniczych gabinetów. Zielona strzałka, to jasny sygnał dla każdego - to TY oceniasz ryzyko, to TY podejmujesz decyzję i to TY bierzesz na siebie odpowiedzialność za skutki. To obszar Twojej wolności i odpowiedzialności, które muszą iść w parze.

Zielona strzałka, to oczywiście przenośnia, to sposób, by tym skrótem myślowym wskazać nie to, co należy w Polsce zmienić, ale jak! Trzeba wprowadzić nową filozofię relacji między obywatelem a państwem. Podobną do tej, jaką zaproponowałem kilka lat temu ustanowieniem  kultury oświadczeń w miejsce kultury zaświadczeń. Oświadczenie, jest dobrowolnym aktem obywatela, za który to on bierze odpowiedzialność, jeśli się na nie zdecyduje. Zaświadczenie natomiast było obowiązkiem biurokratycznie narzucanym przez państwo, od którego obywatel nie mógł się uwolnić.

Chodzi więc o to, by uwolnić sumienia ludzi i zwrócić im możliwości racjonalnego postępowania. Jestem przekonany, że jest to jedno z największych wyzwań, przed jakim dzisiaj stoi Platforma Obywatelska i Polska. Mniej paragrafów a więcej rozumu, mniej przepisów a więcej zdrowego rozsądku, mniej kar a więcej pomocy, to fundamentalne założenia tak potrzebnych nam dzisiaj zmian. Raz na zawsze trzeba też jasno powiedzieć: państwo odpowiada za to, co reguluje. Tam natomiast, gdzie nie wkracza ze swoimi nakazami i zakazami, odpowiedzialność ponosi obywatel, który ma kierować się zdrowym rozsądkiem. Dopiero tak ujęta zasada da możliwość pisania przepisów w zupełnie inny sposób.

Poza zamianą filozofii państwa - rozum a nie paragraf - potrzebne są oczywiście i tak regulacje. W dzisiejszej dobie bowiem, tak złożonego życia, zupełnie bez nich nie może funkcjonować, ani żadne państwo, ani żadne społeczeństwo. Ale jedno jest pewne - powinno się obywateli zabezpieczyć przed nieuzasadnionymi sankcjami płynącymi z tych regulacji. Po pierwsze, nie powinno się karać za błędy i pomyłki tak, jak za świadome działania. Człowiek powinien mieć prawo do błędu, chociażby jedne raz. Dura lex, sad lex, czyli twarde prawo, ale prawo, mówi rzymska zasada. Czy jednak w każdej sytuacji należy bezwzględnie karać? Może wystarczyłoby pouczenie, wskazanie właściwej drogi postępowania? Czasami zbyt łatwo zapominamy o tym, że nie każdy jest prawnikiem, że nie każdy zna się na przepisach. Jeśli natomiast ktoś z takiej lekcji wniosku nie wyciągnie i będzie łamał prawo ponownie, to już inna sprawa. Trudno, wtedy państwo powinno pokazać swoją siłę i stanowczość.

By jednak do takich sytuacji nie dochodziło, uważam, że trzeba rozszerzyć zasadę wiążącej interpretacji prawa, którą zaproponowałem kiedyś i została wprowadzona w życie, lecz jedynie w przypadku kwestii podatków oraz innych należności publiczno-prywatnych. Uważam natomiast, że obywatel powinien móc zapytać swoje państwo w zasadzie o wszystko. Rozwiązanie powinna polegać na prostej zasadzie: jeżeli wystąpię o wydanie indywidualnej interpretacji prawa, to zastosowanie się do niej nie może mi zaszkodzić, nawet, jeśli urząd się pomyli, albo inny organ podważy tę interpretację.

To samo dotyczy proobywatelskiej interpretacji prawa, czyli rozstrzygania sporów pomiędzy obywatelami, a państwem na korzyść obywateli we wszystkich tych przypadkach, w których jest wiele różniących się od siebie interpretacji. Pierwszy raz zgłosiłem tę propozycję kilkanaście lat temu i nie dotyczyła ona tylko spraw podatkowych, ale wszystkich. Teraz też tak trzeba postąpić. Odważnie! Trzeba iść nie małymi kroczkami do przodu, ale pokonać dystans straconego czasu krokami milowymi! Ludziom w Polsce trzeba włączyć na stałe "zieloną strzałkę". Niech sami podejmują decyzje w swoich sprawach i niech mają prawo brać za nie odpowiedzialność. Państwu nic do tego!