W komisjach rejestracji i refundacji leków za czasów Mariusza Łapińskiego zasiadali ludzie związani z firmami farmaceutycznymi – wynika z nieopublikowanego raportu NIK, do którego dotarło RMF.

Przewodnicząca, od której w dużym stopniu zależało, która firma farmaceutyczna zarobi na naszym rynku ogromne pieniądze była... żoną dyrektora jednej z konkurencyjnych firm.

Mike Liberski, szef firmy farmaceutycznej, który domagał się od Mariusza Łapińskiego zmiany szefowej komisji, twierdzi, że jego firma odczuła rodzinne koneksje na własnej skórze. Na przykład przedłużanie rejestracji naszych preparatów, konkurencyjnych w stosunku do tej firmy. Łapiński nie odpowiedział na pisma wysyłane do niego w tej sprawie, ale pani przewodnicząca zniknęła ze składu komisji.

Lista nieprawidłowości podczas sporządzania ministerialnego wykazu leków jest bardzo długa. Od braku dokumentów dotyczących negocjacji cenowych prowadzonych przez resort zdrowia z prywatnymi firmami, do wprowadzenia do obrotu preparatów bez sprawdzania skutków ubocznych. Dziwne rzeczy działy się także podczas tworzenia samej listy leków refundowanych.

Jak w swym raporcie stwierdziła NIK: Ostolek został zarejestrowany w Polsce 2 sierpnia 2002 roku. 10 dni później producent złożył wniosek o wpisanie leku na ministerialny wykaz. Preparat znalazł się na liście, choć nieznane były skutki uboczne. We wniosku dopisano "ewentualne działania niepożądane leku będą podlegać monitorowaniu dopiero po wprowadzeniu go do obrotu na terenie Polski".

Równie ciekawie wyglądał sam proces rejestracji. Być albo nie być danej firmy na rynku zależało od kilku urzędników. I tak niektóre firmy, jak pabianicka Polfa, na rejestrację leku czekały 8,5 roku, podczas gdy Polfpaharma znanego biznesmena Jerzego Staraka załatwiła wszystko w ciągu 3 miesięcy.