Autonomiczny rząd Katalonii Carlesa Puigdemonta zamierza zorganizować na terenie najbogatszego regionu Hiszpanii referendum niepodległościowe. Plebiscyt może być punktem wyjścia do ogłoszenia przez Katalonię secesji.

Autonomiczny rząd Katalonii Carlesa Puigdemonta zamierza zorganizować na terenie najbogatszego regionu Hiszpanii referendum niepodległościowe. Plebiscyt może być punktem wyjścia do ogłoszenia przez Katalonię secesji.
Tysiące studentów wyszło na ulice w geście solidarności z Katalończykami /JUAN CARLOS CARDENAS /PAP/EPA

Pytanie “Czy chcesz, aby Katalonia została niepodległym państwem w formie republiki?", na które mają odpowiedzieć uczestnicy plebiscytu, to w rzeczywistości tylko jedna z wielu kwestii związanych z plebiscytem. Do czasu otwarcia lokali wyborczych nie będzie bowiem wiadomo czy referendum w ogóle dojdzie do skutku.

Innym nasuwającym się pytaniem jest sposób przeprowadzenia plebiscytu w sytuacji ostatnich konfiskat kart do głosowania. Według hiszpańskiego rządu premiera Mariano Rajoya policja przejęła ich już ponad 10 mln kart. Sam premier Katalonii 20 września, czyli wkrótce po rewizji w budynkach rządu i aresztowaniu 12 jego urzędników, zapewnił, że "referendum odbędzie się", choć na innych niż pierwotnie zakładano zasadach.

Inne pytanie brzmi: jak Katalonia chce zorganizować głosowanie, skoro nie ma źródeł finansowania, gdyż budżet został zablokowany przez Madryt? Wydaje się, że ten plebiscyt nie ma dziś racji bytu - uważają komentatorzy hiszpańskiej telewizji TVE24.

Podobną opinię niemal codziennie powtarza Rajoy, nazywając referendum "chimerą", "głosowaniem nielegalnym", które "nie uwzględnia głosu wszystkich mieszkańców kraju".

Z argumentacją tą zgadza się redaktor dziennika "El Mundo" Inaki Gabilondo, w opinii którego prawo do wypowiedzenia się w plebiscycie niepodległościowym w Hiszpanii powinien mieć każdy obywatel tego kraju, a nie tylko mieszkańcy Katalonii.

Plebiscyt będzie trudny do realizacji, gdyż wydaje się, że Puigdemontowi brak środków do jego przeprowadzenia. Ci jednak, którzy chcą zagłosować, powinni to zrobić - uważa Gabilondo, przypominając, że w sondażach wciąż większość mieszkańców Katalonii woli pozostać w granicach Hiszpanii.

Madryt od dawna nie zgadza się z planem organizacji referendum niepodległościowego w Katalonii, wskazując, że zgodnie z orzeczeniem hiszpańskiego Trybunału Konstytucyjnego jest ono nielegalne. Rajoy jest zdeterminowany i chce doprowadzić do całkowitego paraliżu głosowania, a według hiszpańskich mediów zrobi to poprzez blokowanie lokali wyborczych, odcinanie do nich prądu i konfiskowanie urn.

Komentatorzy katalońskiego dziennika "El Periodico" uważają, że nawet jeśli rządowi w Barcelonie nie uda się zorganizować plebiscytu, to i tak Katalonia pokaże światu swoją determinację w dążeniu do samostanowienia.

Lista działań Madrytu przeciwko referendum jest długa. Wymienił je w swoim przemówieniu 20 września Puigdemont, wskazując m.in. na rewizje w budynkach rządowych i prywatnych firmach, zatrzymywanie urzędników, zastraszanie mediów, blokowanie kont bankowych katalońskiego rządu, łamanie prawa do tajemnicy korespondencji i zamykanie stron internetowych.

Szacuje się, że tylko w tygodniu poprzedzającym referendum policja zamknęła 140 stron internetowych informujących o plebiscycie, w tym m.in. witrynę katalońskiego parlamentu.

Internet jest mocną stroną organizatorów referendum. To właśnie za pośrednictwem sieci poszukują oni wolontariuszy, którzy zorganizują plebiscyt, a także rozsyłają informacje dotyczące zasad głosowania i miejsc, w których w niedzielę zostaną uruchomione lokale wyborcze.

Portale społecznościowe służą też do przekazywania informacji, gdzie zdobyć karty do głosowania. Jednym z takich miejsc jest dziedziniec uniwersytetu w Barcelonie, na którym tylko w poniedziałek rozdano ponad milion kart.

Komentatorzy spodziewają się, że w niedzielę hiszpańska policja może próbować siłowych rozwiązań, np. zamykania lokali wyborczych. Nie wykluczają też zapowiedzianych wcześniej przez Madryt aresztowań burmistrzów, którzy pozwolą w swoich gminach na organizację plebiscytu. Podobne konsekwencje, zgodnie z zapowiedzią prokuratora generalnego Hiszpanii, mogą dotknąć również premiera Puigdemonta i jego ministrów.

Hiszpańskie media twierdzą, że próbą zastraszenia Puigdemonta był poniedziałkowy werdykt Trybunału Obrachunkowego, który zasądził 5,25 mln euro grzywny dla Artura Masa, byłego premiera Katalonii, za którego rządów w 2014 roku przeprowadzono referendum sondażowe. Choć aż 80 proc. głosujących opowiedziało się za secesją, to w plebiscycie wzięło udział zaledwie 2,2 mln z 5,4 mln uprawnionych do głosowania.

Tym razem plebiscyt ma się zakończyć konkretnymi działaniami. W sytuacji zwycięstwa zwolenników secesji, stanie się on podstawą do jednostronnego ogłoszenia przez ten najbogatszy region Hiszpanii niepodległości w ciągu 48 godzin. Według tzw. aktu przejściowego Puigdemont automatycznie obejmie urząd prezydenta i rozwiąże parlament, wyznaczając datę wyborów.

Jednak wynik referendum jest trudny do przewidzenia. Wprawdzie w dotychczasowych sondażach opcja separatystyczna uzyskiwała nieco poniżej 50 proc. głosów, to represje wobec organizatorów plebiscytu mogą przysporzyć sympatykom niepodległej Katalonii dodatkowych zwolenników.

Bez względu na to, czy 7,5-milionowej Katalonii uda się ogłosić niepodległość, co oznaczałoby dla hiszpańskiej gospodarki stratę 20 proc. PKB, premier Rajoy nie pozbędzie się problemu separatyzmu i niebawem będzie musiał stawić czoło kolejnym postulatom niepodległościowym. Tym razem w Kraju Basków.

5 listopada odbędzie się tam, z inicjatywy ruchu społecznego Gure Esku Dago, plebiscyt w sprawie niepodległości regionu. Jak twierdzą jego organizatorzy, do głosowania dojdzie na fali entuzjazmu związanego z referendum w Katalonii, ale wyniki plebiscytu nie będą wiążące. W przypadku zwycięstwa zwolenników secesji, Kraj Basków nie ogłosi niepodległości.

Marcin Zatyka