Życiu Czecha, który wczoraj spadł z wysokości 70 m, a potem jeszcze ześlizgiwał się ośnieżonym żlebem blisko 900 m nie zagraża niebezpieczeństwo - dowiedział się reporter RMF FM od dyrektora szpitala w Popradzie, gdzie obecnie przebywa poszkodowany. Pacjent przebywa na oddziale intensywnej opieki medycznej, jest nieprzytomny i podłączony do respiratora, ale najgorsze już minęło.

W czasie upadku taternik doznał poważnych urazów głowy, klatki piersiowej, brzucha i złamał lewe podudzie. Największe obawy słowackich lekarzy wzbudzał wewnętrzny wylew w jamie brzusznej i właśnie z tego powodu w trybie pilnym był operowany. Zabieg się udał.

Wiele wskazuje na to, że ten rekordowy upadek nie będzie miał poważniejszych konsekwencji dla jego zdrowia.

Słowaccy ratownicy, którzy przyszli mu wczoraj z pomocą, mówią, że ten narodził się po raz drugi.