Opozycyjny białoruski polityk Alaksandr Milinkiewicz w wywiadzie dla telewizji Biełsat tłumaczy, że nie weźmie udziału w wyborach prezydenckich 19 grudnia, gdyż opozycja nie potrafiła się zjednoczyć. Mamy dziewięciu kandydatów. Nawet gdyby udało mi się zebrać głosy moich zwolenników, to inni otrzymaliby tylko trochę mniej - mówi Milinkiewicz.

Białoruś na tym nic nie zyska, bo władza nie stanie się mniej dyktatorska. Co więcej, powiedzą jeszcze, że opozycja nie może się między sobą dogadać, więc nie można ich dopuścić do rządzenia. W ten sposób będą mogli przeprowadzać kolejne wybory - uważa Milinkiewicz. Zapowiedział, że będzie uczestniczyć we wszystkich mitingach politycznych, na które zostanie zaproszony, będzie zbierać podpisy.

Gdy ludzie będą pytać, dlaczego nie kandyduję, odpowiem szczerze - władza nie zgodzi się, byśmy wspólnie podliczyli głosy, wyniki zostaną sfałszowane. Gdy będę o tym głośno mówił, więcej ludzi dowie się o tych fałszerstwach, niż w sytuacji, gdybym kandydował. Istnieje zagrożenie, że świat uzna wybory za legalne. Władza umie robić kosmetyczne posunięcia, jednak trzeba przekonać naszych zagranicznych partnerów, że żadnego wyboru nie ma - podkreślił.

Najważniejszy cel, jaki sobie stawiam, to zjednoczenie sił probiałoruskich i proeuropejskich. W ciągu roku czy dwóch wyjaśni się, do jakiej cywilizacji należeć będzie Białoruś. Zamierzam zgromadzić ludzi z różnych partii - prawicowych i lewicowych. Jeżeli ludzie zgromadzą się wokół pewnych wartości, to ta grupa może stać się zalążkiem dalszej integracji w następnych miesiącach - dodał.

Milinkiewicz był kandydatem białoruskiej opozycji w poprzednich wyborach prezydenckich w 2006 roku. Według oficjalnych danych uzyskał wówczas około 6 procent głosów.