Izraelska armia zajmuje kolejne miejscowości na terenach Autonomii Palestyńskiej, a premier Ariel Szaron proponuje Jaserowi Arafatowi bilet w jedną stronę. Nie można go zabić, bo zbyt oburzyłoby to świat więc niech przynajmniej wyjedzie jak najdalej i już nie wraca - mówią Izraelczycy. Starcia zaczynają już przeradzać się w konflikt międzynarodowy.

Rząd Izraela ostrzegł Syrię i Liban, że nie będzie tolerował dalszych prowokacji granicznych Hezbollahu, islamskiej organizacji zbrojnej, próbującej wciągnąć Izrael do walki na dwóch frontach. Izraelczycy odpowiedzieli już dziś nalotem na pozycje Hezbollahu, po tym jak islamiści odpalili kilka rakiet na jedną z przygranicznych miejscowości.

Premier Ariel Szaron powiedział na spotkaniu z żołnierzami rezerwy, że wojsko przygotowane jest na wypadek eskalacji zbrojnej z Syrią i Libanem. Przy tej okazji Szaron oświadczył, że nie można wykluczyć wydalenia Jasera Arafata z Autonomii Palestyńskiej.

W osaczonej przez Izraelczyków komendzie sił bezpieczeństwa w Bituni pod Ramallah poddało się wczoraj ponad 200 uzbrojonych Palestyńczyków, wśród których jest kilkunastu bojówkarzy Fatah i Hamasu. W walkach w Betlejem zginęło 7 Palestyńczyków, w tym konstruktor bomb na użytek zamachowców-samobójców. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych dniach Izraelczycy rozszerzą operację na miasta w Strefie Gazy a już tej nocy zajmą Dżenin na Zachodnim Brzegu.

foto Archiwum RMF

03:00