Z powodu alarmu bombowego przerwano w Białym Domu konferencję prasową rzecznika rządu. Dziennikarze musieli opuścić salę konferencyjną w zachodnim skrzydle budynku. Powrócili tam po 20 minutach, gdy alarm okazał się fałszywy.

Rzecznik rządu Josh Earnest poinformował, że alarm ogłoszono po anonimowym telefonie na policję z ostrzeżeniem o "zagrożeniu w sali konferencyjnej". Prezydent Barack Obama był w tym czasie w Białym Domu, ale nie musiał opuszczać pokoju, w którym się znajdował. Secret Service, służba ochraniająca prezydenta USA, podjęła jednak decyzję o ewakuacji dziennikarzy i personelu Białego Domu z sali konferencyjnej. Dla bezpieczeństwa wszystkim konieczna była ewakuacja i sprawdzenie tego pomieszczenia - powiedział Earnest.

Agenci Secret Service przeszukali salę. Niczego jednak nie znaleźli. Alarm odwołano, a dziennikarze powrócili na konferencję prasową.

Kilka godzina wcześniej, także po anonimowym telefonie, prawdopodobnie tej samej osoby co w przypadku Białego Domu, ewakuowano część pomieszczeń Kongresu USA. Alarm, tak jak w siedzibie prezydenta USA, okazał się fałszywy.

(mal)