„Poseł Solidarnej Polski z Poznania Tomasz Górski wydaje rocznie 150 tys. zł na biuro poselskie, które... stoi zamknięte!” – oburza się „Fakt”. Co ciekawe, parlamentarzysta tłumaczy, że dostaje za mało pieniędzy, by zatrudnić kogoś do obsługi biura.

Drzwi są zamknięte, bo to nie jest sklep - mówi poseł pytany o to, dlaczego do jego biura nigdy nie można się dostać. Sugeruje, by kontaktować się z nim telefonicznie lub mailowo. Były dyżury, ale nikt nie przychodził - tłumaczy.

Maciej Mroczek z sejmowej komisji regulaminowej i spraw poselskich mówi "Faktowi", że każdy, kto ma biuro, wie, że tam można spotkać się z wyborcami, poznać ich problemy i bezpośrednio porozmawiać. Nie wyobrażam sobie nie mieć biura. Myślę, że wyborcy rozliczą posła za takie podejście - podsumowuje.

W poniedziałkowym "Fakcie" także:

- Minister pracy szuka pracy za granicą

- Platforma o włos przed PiS-em