Policja zna już nazwisko kierowcy, który urządził sobie rajd ulicami Warszawy - nieoficjalnie dowiedział się reporter RMF FM. Wszystko wskazuje na to, że to Robert N., ps. Frog. Szaleńczą jazdę kierowca białego sportowego bmw nagrał, a film wrzucił do sieci. Okazuje się, że mężczyzna był już wcześniej zatrzymywany przez policję - m.in. w lutym po tym, jak przez 35 kilometrów uciekał przed nieoznakowanym radiowozem. Do tej pory nie udało się go przesłuchać

Policja potwierdza jedynie, że prawdopodobnie ustaliła tożsamość kierowcy. Według naszych informacji, niebawem do sądu ma trafić wniosek o odebranie mu prawa jazdy.

Auto, którym jechał autor nagrania, to charakterystyczne białe bmw M3. Jak dowiedział się reporter RMF FM, już raz stołeczna policja zatrzymała taki samochód - pod koniec maja. Wtedy autem kierował Marcin C. pseudonim Steve - znany w środowisku sportów samochodowych. Pojazd miał tablice z innego auta. Kierowca z kolei nie miał prawa jazdy kategorii B. Policjanci skierowali przeciwko niemu wniosek do sądu o ukaranie. BMW natomiast odebrał znajomy zatrzymanego - Robert N. ps. Frog - także dobrze znany w światku miłośników ekstremalnej jazdy samochodem. 

Jak dowiedział się Krzysztof Zasada, Robert N. ma jeszcze dziś zostać przesłuchany. To, jakie zarzuty może usłyszeć, będzie zależeć od tego, czy miał uprawnienia do kierowania samochodem, czy może ich go pozbawiono. Teraz sprawdzają to policjanci. Jeśli nie miał prawa jazdy, może odpowiadać nawet karnie. Już teraz jednak wiadomo, że dopuścił się wielu wykroczeń, za które - gdyby miał ten dokument - straciłby go natychmiast.

Na nagraniu, które kierowca wrzucił do sieci, widać, jak samochód pędzi przez miasto, przejeżdża przez skrzyżowanie na czerwonym świetle i omija wysepki z lewej strony. Kierowca omal nie przejechał też rowerzysty.

Bogata kartoteka Froga - w lutm policja ścigała go przez 35 km

To nie pierwszy taki "wyczyn" Roberta N. za kierownicą. W lutym 23-latek został zatrzymany przez świętokrzyską policję po 35-kilometrowym pościgu. Mężczyzna jechał wtedy białym mercedesem. Pościg rozpoczął się, gdy wyprzedził nieoznakowany radiowóz w miejscu niedozwolonym. Co więcej, jechał z prędkością 220 km/h. Nie zareagował na policyjne sygnały i zamiast zatrzymać się, rzucił się do ucieczki.

Podczas pościgu kierowca mercedesa wyprzedzał inne pojazdy z prawej strony, zmuszał kierujących, jadących z przeciwnego kierunku do gwałtownego zjeżdżania mu z drogi. Jechał z prędkością przekraczającą 200 km/h. Chcąc uniknąć zatrzymania, omijał z lewej strony wysepki rozdzielające pasy ruchu, jadąc "pod prąd".

Przy zjeździe z drogi ekspresowej S-7 w Kielcach, na węźle Jaworznia, kierujący mercedesem uderzył w barierkę energochłonną. Uszkodził samochód i po przejechaniu kilku kilometrów został zatrzymany przez policjantów z Chęcin.

Gdy policja go zatrzymała, okazało się, że miał w samochodzie kominiarkę, tarczę do zatrzymywania pojazdów, a także niebieskie światło błyskowe, podobne do tych używanych przez uprawnione służby.

Po sprawdzeniu okazało się, że był on już kilkadziesiąt razy karany mandatami, a także kierowane były przeciwko niemu wnioski do sądu o ukaranie. Większość przewinień to naruszenia przepisów prawa o ruchu drogowym. 

Śledztwo w sprawie lutowego rajdu zostało natomiast umorzone. Kielecka prokuratura uznała, że szaleńcza jazda, wymuszanie pierwszeństwa, wyprzedzanie z prawej strony, czy jazda pod prąd z prędkością ponad 220 km/h, nie może być traktowana jako przestępstwo - za co groziłyby 3 lata więzienia, a jedynie wykroczenie - z karą grzywny i ewentualnym zabraniem prawa jazdy. Śledczy argumentowali, że wzięli pod uwagę uchwałę Sądu Najwyższego w tej sprawie. Co ciekawe, teraz stołeczni policjanci także zamierzają zakwalifikować ostatnie wyścigi w Warszawie jako przestępstwo narażenia innych na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia.