15 tys. żołnierzy i policjantów w pełnym pogotowiu, okręty rozmieszczone na wodach przybrzeżnych, myśliwce na niebie, ograniczenia w ruchu samolotów cywilnych - tak wyglądają dziś okolice Rzymu. Kilkadziesiąt kilometrów od włoskiej stolicy, w bazie wojskowej odbywa się szczyt Rosja–NATO. Ma na nim zostać podpisany układ o powołaniu nowej Rady Rosja-NATO.

Według sekretarza generalnego NATO George'a Robertsona, to historyczne, wręcz "rewolucyjne" wydarzenie. Wielu polityków zachodnich nazwało je prawdziwym końcem "zimnej wojny".

Nowa rada w 9 dziedzinach pozwoli Moskwie podejmować z 19 sojusznikami wspólne decyzje "jak równy z równym". Chodzi m.in. o walkę z terroryzmem czy

przeciwdziałanie rozprzestrzenianiu broni masowego rażenia.

Decyzje będą zapadać jednomyślnie, więc Rosja zyska prawo weta w stosunku do wszystkich postanowień, które sojusznicy zdecydowali się wypracować z Moskwą, i do wspólnych działań, które postanowiono razem realizować.

Sojusz zachował prawo do uzgadniania wspólnego stanowiska jeszcze przed podjęciem rozmów z Rosją. Obiecał jednak, że nie będzie tego robił systematycznie, tak jak przed posiedzeniami dotychczasowej rady konsultacyjnej. Będzie to zależało od dobrej woli stron.

Dyplomaci w Kwaterze Głównej Sojuszu przestrzegają, że dopiero czas i praktyka pokażą, czy deklaracja spełni nadzieje sojuszników na "ucywilizowanie" Rosji i trwałe związanie jej z Zachodem.

Najchłodniej do nowej rady i do towarzyszącej jej powołaniu pompy odnosili się nowi członkowie Sojuszu. Według niektórych dyplomatów Czechy i Węgry manifestowały wręcz niechęć, a Polska - powściągliwość. Wynikała ona z pragmatycznego oczekiwania na konkretne rezultaty współpracy z Rosją. Polska chciałaby też, żeby równolegle następowało zacieśnienie stosunków z Ukrainą. Posłuchaj także relacji brukselskiej korespondentki RMF, Katarzyny Szymańskiej Borgionion:

foto RMF

11:00