Przywódcy Francji, Niemiec, Belgii i Luksemburga na spotkaniu w Brukseli uzgodnili, że Europa musi mieć własne siły szybkiego reagowania, niezależne od NATO. Pierwszym krokiem ma być utworzenie sztabu generalnego.

Część komentatorów już zauważa, że jeśli celem spotkania w Brukseli miało być poirytowanie Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, to cel ten został osiągnięty. Inni obserwatorzy podkreślają jednak, że spotkanie może przynieść więcej dobrego niż złego.

Stanie się tak wtedy, gdy zwiększą się nakłady na armie krajów europejskich, tak, by mogły one sprostać wymogom XXI wieku. Już teraz przepaść technologiczna pomiędzy wojskami USA a resztą sił Sojuszu Atlantyckiego jest tak wielka, że niemal uniemożliwia prowadzenie wspólnych operacji.

Uczestnicy szczytu zapewniali, że w nowych strukturach znajdzie się miejsce dla wszystkich krajów członkowskich i przystępujących do Unii. Komisarz Piętnastki, odpowiedzialny za reformę europejskich instytucji mówił, że trudno byłoby sobie wyobrazić w przyszłości europejską armię bez Brytyjczyków czy Polaków.

Polska powinna więc czuć się zaproszona, ale czy rząd, który tak ostentacyjnie w czasie konfliktu irackiego stanął po stronie Waszyngtonu, będzie chciał przyjąć to zaproszenie? Niewykluczone, że argumentem przeciwko przystąpieniu do tej inicjatywy będą finanse.

Może się okazać, że Polski po prostu nie stać na przygotowanie kolejnych oddziałów, tym razem w ramach europejskich sił szybkiego reagowania.

Foto: Archiwum RMF

05:35