Od pół roku na Dolnym Śląsku nie ma psa, który mógłby uczestniczyć w poszukiwaniach ludzi pod gruzami. Jedynemu czworonożnemu ratownikowi wygasła ważność specjalnego certyfikatu nadawanego przez Państwową Straż Pożarną. Kolejny pies będzie zdawać egzamin dopiero pod koniec kwietnia. Tego terminu nie da się przyspieszyć.

Dramatyzm sytuacji ukazała piątkowa akcja w Świebodzicach na Dolnym Śląsku, gdzie zawaliła się trzypiętrowa hala produkcyjna. Wtedy sprowadzano psy z Jastrzębia Zdroju w Śląskiem. Czekano na nie trzy godziny. Na szczęście pod gruzami nie było ludzi.

Na Dolnym Śląsku pies może być wpisany na listę ratowników dopiero w kwietniu. Wtedy przewidziano egzamin. Dlaczego tak późno? Otóż egzaminy organizowane są jedynie dwa razy w roku. Teren, na którym są przeprowadzane straży, udostępnia wojsko.

Teren rezerwujemy z dwuletnim wyprzedzeniem, nie możemy organizować egzaminów, kiedy tam się podoba - mówi Tomasz Rzewuski z Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie. To bardzo kosztowne egzaminy, dlatego organizowane są tak rzadko - dodaje.

W Polsce jest 20 psów, które w tej chwili mają uprawnienia do poszukiwania żywych ludzi. Kilka z nich przystąpi do kwietniowego egzaminu. Muszą go zdać - inaczej zostaną odsunięte od poszukiwań przysypanych pod gruzami osób.

Pies bez specjalnego certyfikatu jest jak samochód bez przeglądu, dlatego, nawet gdy umie szukać przysypanych, a nie ma na to oficjalnego potwierdzenia, nie może uczestniczyć w akcji - mówi Krzysztof Gielsa z Państwowej Straży Pożarenj we Wrocławiu. Nie możemy jednoznacznie polegać na wskazaniach takiego psa. Jeżeli on nie podjąłby śladu, nie możemy mu ufać, musimy szukać dalej - dodaje Gielsa.

W razie wypadku na Dolnym Śląsku - przez najbliższe dwa miesiące trzeba będzie korzystać z psów poszukiwawczych z Warszawy, Krakowa, Łodzi i Poznania. To oznacza, że trzeba będzie na nie czekać od 2 do 5 godzin.