Ponad 16 tysięcy kur z gospodarstwa na Podlasiu trzeba było zutylizować po odkryciu ogniska choroby nazywanej rzekomym pomorem drobiu. Tej zjadliwej choroby, niebezpiecznej wyłącznie dla ptaków, nie odnotowano w Polsce od 49 lat. Źródło zakażenia odkryto we wsi Topilec w powiecie białostockim.

Zjadliwy wirus

Wojewoda Podlaski wydał rozporządzenie, które określa obszar zapowietrzony - w promieniu 3 km od ogniska choroby i obszar zagrożony - w promieniu 10 km od ogniska choroby. Do fermy nie można podejść, przejście jest zagrodzone taśmami, ustawiono maty z płynem odkażającym i tablice informujące, że właśnie tutaj znajduje się ognisko rzekomego pomoru drobiu i że wstęp jest surowo wzbroniony. Tablice informacyjne i maty są rozstawione przy wszystkich drogach dojazdowych do Topilca.

Wirus jest wysoce zjadliwy i zagraża wszystkim ptakom, również dzikim. To bardzo zła informacja dla hodowców drobiu z tych terenów. Mówią, że najgorsze to brak informacji, co jest źródłem zakażenia.

"Żyjemy w ogromnym stresie, żeby to się po prostu dalej nie rozprzestrzeniło i nie zajęło pozostałych miejscowości, pozostałych hodowców" - mówi naszej reporterce pani Katarzyna, która ma fermę położoną trzy kilometry od zagrożonej strefy. "Najgorsze, że nie wiemy, co było przyczyną, od czego się zaczęło. Czy przyjechało z paszą, czy to wina hodowcy, czy to wina powietrza, czy przyjechało z pisklęciem. Dla nas właśnie najgorsza jest ta niewiadoma, bo nie wiemy, od czego się mamy dalej chronić" - zaznacza. 

Właściciele ferm, aby uniknąć potencjalnego niebezpieczeństw, a nie wpuszczają postronnych osób nawet w pobliże swoich gospodarstw.

"Jestem na końcu tuczu, mam niecały tydzień hodowli kur i skóra aż cierpnie od tego, żeby broń Boże, nie ogłosili kolejnego ogniska, żeby zdać te kurczęta, tak jak są zdrowe i do tej pory się hodują. I to jest największą obawą nie tylko moją, ale także wszystkich hodowców tutaj w okolicy" - dodaje pani Katarzyna. 

Jeśli ktoś nie musi, niech tu nie przyjeżdża

Tablice informacyjne, spotkania sztabu kryzysowego - to część działań podjętych w gminie Turośń Kościelna po potwierdzeniu na fermie w Topilcu ogniska rzekomego pomoru drobiu. Choroba nie zagraża ludziom, ale jest bardzo niebezpieczna dla ptaków. Wójt gminy apeluje o ograniczenie wizyt w tym rejonie.

"Są wyznaczone strefy, ustawione tablice, żeby uświadomić sytuację i ewentualnie przestrzegać tych, którzy poruszają się samochodami czy rowerami, bo to przecież atrakcyjny teren Narwiańskiego Parku Narodowego" - mówi w rozmowie z naszą dziennikarką Grzegorz Jakuć, wójt gminy Turośń Kościelna. "Nie ma obostrzeń dotyczących ruchu, natomiast hodowcy drobiu mają inne uwarunkowania" - podkreśla. Chodzi m.in. o prowadzenie ewidencji osób, które pojawiają się w gospodarstwach. 

Rzekomy pomór drobiu. Co to jest?

Rzekomy pomór drobiu (inaczej nazywany też chorobą Newcastle) jest groźną chorobą wirusową. Przypomina wysoce zjadliwą grypę ptaków. Charakteryzuje się ona dużą zaraźliwością, a jej śmiertelność sięga momentami niemal 100 proc.

Opracowanie: