Ciemne, niewielkie pokoje bez kuchni i prysznica, z łazienką na korytarzu. W takich warunkach mieszkają pogorzelcy z warszawskiej Pragi. W zeszłym tygodniu, po pożarze budynku przy Wiarusów 15 blisko sto osób zostało bez dachu nad głową. 32 osoby czekają na lokale zastępcze w budynku Urzędu Skarbowego Warszawa-Wawer.

Tymczasowe lokale są w budynku naprzeciwko Urzędu Skarbowego przy Mycielskiego. Pogorzelcy zajmują kilka pięter czterokondygnacyjnego budynku z lat 60. W pokojach są małe okna, na korytarzu lenteks. W pokojach łóżka polowe. Nie ma szaf i stołów, ubrania czy kuchenki mikrofalowe są na podłodze. Na czwartym piętrze jest osiem rodzin. Wspólnie korzystają z jednej lodówki na korytarzu.

Wszystko straciliśmy. Zostały nam śmierdzące ubrania, które staramy się uprać. Ale nie mamy nawet kuchni, prysznica. Mamy dwie toalety i zlew dla ośmiu rodzin na piętrze. I mówią nam, że mamy dwa tygodnie wytrzymać w tych warunkach? - załamuje ręce Piotr Tomczak, jeden z pogorzelców.

Dlaczego budynek urzędu?

Zaraz po wypadku dzwoniliśmy do różnych hoteli na Pradze Południe, jednak była ograniczona liczba miejsc. Na przykład jeden z pobliskich hoteli miał pięć dwuosobowych pokoi, a te rodziny liczą 5 czy 6 osób. Nie mogliśmy ich w taki sposób rozłączać - mówi rzeczniczka Burmistrza, Ewelina Lanc - Nie udało nam się znaleźć odpowiedniej liczby pokoi w jednym miejscu. A w dzień pożaru na listę pomocy wpisały się aż 92 osoby. Część mieszkańców tego samego dnia wróciła do mieszkań przy Wiarusów, bo nie wszystkie lokale były doszczętnie zniszczone. Zostały 32 osoby, które wiedziały jakie są warunki w budynku Urzędu Skarbowego i zgodziły się na nie.

Burmistrz zaproponował pogorzelcom także kilka miejsc w OSiR-ze na Ochocie, w innej części Warszawy. Dla mnie to problem z dojazdami - mówi Piotr Tomczak - Przy Chrzanowskiego mamy przedszkole córki, a ja niedaleko pracuję. To kłopot choćby z codziennym, porannym transportem dziecka.

Plan ewakuacyjny gminy?

To właśnie budynek przy Urzędzie Skarbowym jest pewnym zabezpieczeniem. Tam nie ma dramatycznych warunków. Są w pokojach łóżka, jest pościel, dowozimy obiady. Prysznice są zabezpieczone w Ośrodku Sportu i Rekreacji przy Siennickiej - dodaje Lenc. Obiady dla mieszkańców są jednak dowożone do jadłodajni, która jest kilka ulic dalej. A co, gdy pogorzelcy chcą wieczorem wykąpać dzieci? Dla dzieci są plastikowe wanienki - odpowiada rzeczniczka burmistrza. Niech pan burmistrz postawi się w naszym położeniu - ripostuje Tomczak.

Rozumiem, że to pewien dyskomfort. Myślę, że ci, którzy pozostali w budynku Urzędu Skarbowego dostaną mieszkania w ciągu dwóch tygodni. Mamy lokale, ale musimy podłączyć tam wszystkie media, liczniki prądu, sprawdzić instalacje gazowe... 7 lokali jest już gotowych i sprawdzonych.

Nie wierzę w to - mówi Tomczak. Podejrzewamy, że potrwa to dłużej albo skończy się na obietnicach - dodaje inna mieszkanka z Wiarusów, Monika Mucha. Część rodzin usłyszała już propozycję tymczasowego lokum. Dostaliśmy przydział, ale nie znamy szczegółów - mówi 66-letni Wojciech Bereza. Podobnie jak sąsiedzi - poza adresem, nie mają więcej danych. Córka pojechała zobaczyć te mieszkania, choćby z zewnątrz. Widziała lokale bez ogrzewania, z wilgocią, na trzecim piętrze - mówi Bereza. W gazecie przeczytałem, że już żyjemy bardzo dobrze i trafiliśmy do lokali o doskonałych warunkach - kpi kolejny mieszkaniec.

Zawieszeni w czasie

Odmówiliśmy zaproponowanego lokalu zastępczego, bo dostaliśmy dwupokojowe pomieszczenie, o którym niewiele wiemy. Nawet tego, na którym jest piętrze. A ojciec mojej żony jest inwalidą. Samodzielnie się nie porusza. To dla nas ważne - mówi Piotr Tomczak. Jego teść trafił teraz do ośrodka opieki społecznej na Saskiej Kępie. Ale jest tam ponadprogramowo, więc rodzina nie wie, jak długo będzie miał tam opiekę.

Wszystko mamy oznaczone. Wiemy, że wśród pogorzelców są dzieci, osoby starsze czy niepełnosprawni. Komuś, kto jest na wózku nie damy przecież lokalu na trzecim piętrze bez windy - odpowiada rzeczniczka urzędu dzielnicy.

My nie wymagamy wcale naciągniętych tynków - mówią mieszkańcy zniszczonego budynku- Wystarczy, gdy mieszkanie będzie suche, ciepłe, z centralnym ogrzewaniem dla rodzin z dziećmi.

Ja się obawiam, że zostawią nas już w mieszkaniach zastępczych, a lokale z Wiarusów, z powiększonym standardem po remoncie trafią do kogoś innego - mówi kolejny mieszkaniec.

Warunki w tymczasowych lokalach będą nie gorsze od tych, które mieli we własnych mieszkaniach - usłyszeliśmy od rzeczniczki Urzędu Dzielnicy.

Akcja - informacja

Pogorzelców codziennie odwiedzają pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej. Pytają między innymi... na co potrzebują pieniędzy. To część mieszkańców oburza, bo przecież w pożarze stracili wszystko. Są też delegacje z Urzędu Dzielnicy, z burmistrzem na czele. Są też spotkania w Wydziale Lokali. Mimo to mieszkańcy z Wiarusów czują się niedoinformowani. Zaraz po pożarze zostaliśmy bez żadnych informacji. Cały weekend był wielką niewiadomą. Gdybyśmy w poniedziałek sami nie poszli do burmistrza i nie usiedli przed jego gabinetem, nikt nie chciałby z nami rozmawiać. Wtedy przeniesiono nas do pokoju na piętrze, by nikt nas nie widział i z nami nie rozmawiał - mówi Monika Mucha. Odtąd spotkań jest więcej.

Winowajca

Tak naprawdę straciliśmy nasze mieszkania i nasz dobytek przez miasto - mówi z żalem Mucha - Dokładniej przez kolejną ekipę, która remontowała dach budynku. Poprzedni pracownicy byli odsyłani przez alkohol. Nadzoru tam nie było i nadal nie ma. Są teraz niby płoty czy kaski, ale kiedy administracja przestaje pracować, na przykład o 17, to znów jest tam wolnoamerykanka.

Mieszkańcy żonglują też przykładami wcześniejszych zaniedbań. Podczas remontu gruz z dachu nie był zrzucany lejem, tylko wiaderkami z dachu - dodaje kolejny mieszkaniec- Budynek, w którym mieszkaliśmy ma niecałe 20 lat, a wygląda jakby był budowany z odpadów. Pęknięcia na ścianach, grzyb, tam nic nie było robione przez lata. Nawet burmistrz przyznał, ze nie było grodzi przeciwpożarowych. Często przeciekał dach, brakowało ogrzewania. Po każdej ulewie była zalana piwnica.

Trauma

 Dzieci, które były przy pożarze, które uciekały z domu, tak jak moja córka, nie dostały od miasta żadnej psychologicznej pomocy. Dziecko wciąż rysuje ogień. Nie wiem, czy jak wrócimy do swojego mieszkania nie będzie kolejnej traumy - mówi jedna z kobiet z Wiarusów 15. A ich własne mieszkania zostaną wyremontowane w ciągu kilku miesięcy, prawdopodobnie remont zajmie rok. Teraz wszystko stoi w mieszkaniach i gnije - mówi Mucha. - Zresztą firma ubezpieczeniowa też nie spieszy się, by się z nami skontaktować, żeby można było to posprzątać i przygotować do remontu - odpowiada jedna z mieszkanek.

Romuald Kłosowski