Zarzuty narażenia życia i zdrowia pacjenta postawiła łódzka prokuratura dwojgu lekarzom szpitala im. Jonshera w Łodzi. Mężczyzna trafił do placówki z ostrym bólem brzucha. Zmarł na stole operacyjnym, po przewiezieniu do innego szpitala. Podejrzanym grozi do 5 lat więzienia.

Prokuratura postawiła zarzuty narażenia mężczyzny na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu lekarzowi izby przyjęć szpitala im. Jonshera oraz lekarce pełniącej dyżur na oddziale chirurgicznym, którzy wówczas sprawowali opiekę medyczną nad pacjentem.

Do zdarzenia doszło w maju 2014 roku. Postępowanie wszczęto po zawiadomieniu złożonym przez żonę ofiary. Z jej relacji wynikało, że zawiozła ona męża do "Jonshera" z silnymi bólami brzucha. Po kilku godzinach pobytu pacjenta w szpitalu, gdy nie pomagały mu środki przeciwbólowe, lekarze podjęli decyzję o wykonaniu operacji. Podejrzewali zapalenie otrzewnej. Zastrzeżenia kobiety budził jednak fakt, że wcześniej nie wykonano badań USG i CT.

Z ustaleń prokuratury wynika, że w trakcie operacji chirurdzy uznali, że pacjent ma najprawdopodobniej tętniaka aorty brzusznej. Odstąpiono od intubacji mężczyzny i przewieziono go do szpitala MSW, gdzie znajduje się specjalistyczny oddział chirurgii naczyniowej. Tam został poddany ponownej operacji, w trakcie której zmarł.

Wyniki sekcji zwłok wskazały, że przyczyną śmierci był wstrząs krwotoczny, spowodowany pęknięciem aorty brzusznej.

Jak wyjaśnił rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania, według śledczych ustalenia wskazują, że "w podjętych czynnościach medycznych nie dochowano wymogów należytej staranności, adekwatnej do aktualnej wiedzy medycznej". Nie przeprowadzono wszystkich niezbędnych badań, w celu prawidłowej diagnostyki choroby. Mimo to przystąpiono do operacji. Tymczasem, przeprowadzenie wymaganych badań, zwłaszcza USG i CT jamy brzusznej, umożliwiłoby postawienie prawidłowego rozpoznania.

(mpw)