Trzy miesiące po tragicznym wypadku na placu budowy w Bytomiu wciąż nie wiadomo, kto odpowiada za śmiertelne porażenie prądem siedmioletniego dziecka. Dziś prokurator rejonowy w Bytomiu ma analizować akta sprawy.

Chłopiec zginął porażony prądem płynącym w ogrodzeniu okalającym niewielki plac budowy. Jedna z pierwszych wersji zakładała nawet, że celowo podłączono ogrodzenie do prądu. Miało to być swego rodzaju zabezpieczenie przed złodziejami.

Jednak wciąż brakuje dowodów, że ogrodzenie było pod napięciem, bo niewłaściwie podłączono kabel energetyczny . Musiał to zrobić jeden z robotników, którzy ocieplali blok. Nie wiadomo jednak kto to mógł być. Trudno także przypisać im, że celowo podłączył przewód.

Bezpośredniego świadka nie ma, a odpowiedzialności zbiorowej stosować nie możemy - tłumaczy prokurator rejonowy w Bytomiu.

Remont bloków już się skończył. Po kontenerze pracowników i ogrodzeniu, w którym płynął prąd, nie ma śladu i tylko znicze na niewielkim trawniku przypominają o tragedii z wakacji - opisuje Marcin Buczek.