"Od trzech miesięcy Jacek Rostowski jest zwykłym posłem, ale udaje zapracowanego" - pisze w weekendowym wydaniu "Fakt". Ujawnia też kulisy dziennikarskiej prowokacji, która pokazuje, że choć były minister na nadmiar obowiązków nie narzeka, to wyborcom nie jest łatwo się z nim skontaktować.

Tabloid pisze, że po rekonstrukcji rządu Jacek Rostowski zapisał się do jednej komisji i przez ten czas wygłosił tam ledwie dwa zdania. "Nasza dziennikarka jako zwykła obywatelka chciała się spotkać z Rostowskim. I co? Przez miesiąc bezskutecznie dobijała się do biura" - opisuje "Fakt". "Ciągle słyszała od jego sekretarki, że pan poseł jest bardzo, ale to bardzo zajęty. Sekretarka wykręcała chlebodawcę od spotkania różnymi wymówkami. A to, że nie będzie go w biurze, albo że ma dużo ważniejsze zajęcia. Za każdym razem obiecywała, że oddzwoni i zaproponuje termin spotkania. Przez ponad miesiąc telefon milczał. Gdy dziennikarka znów zadzwoniła, zniecierpliwiona pracownica powiedziała, że spotkanie z posłem jest niemożliwe i zażądała, by uparta kobieta przysłała jej swoje CV" - dodaje. Przypomina też, że Rostowski, jak każdy poseł, dostaje na prowadzenie biura ponad 12 tysięcy złotych miesięcznie.