Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie fatalnego błędu antyterrorystów w Katowicach. Funkcjonariusze we wtorek wieczorem szukając przestępcy pomylili mieszkania i dotkliwie pobili dwoje niewinnych ludzi. Policja przeprosiła już poszkodowanych i zapowiedziała wypłacenie odszkodowania.

We wtorek policjanci dostali informację, że w mieszkaniu w Katowicach przy ul. Orkana przebywa poszukiwany, uzbrojony przestępca. Wysłani na miejsce antyterroryści weszli do mieszkania wskazanego przez pracownika osiedla. W środku nie było jednak bandyty, a dwójka niewinnych ludzi. Podczas akcji antyterroryści użyli granatów hukowych, a następnie powalili lokatorów na ziemię. Kiedy zweryfikowali dowody tożsamości, okazało się, że poturbowali postronne osoby, w ogóle niezwiązane ze sprawą. Po akcji funkcjonariusze tłumaczyli, że na drzwiach mieszkań nie było numerów, ponieważ jest to nowe osiedle, a administracja budynku nie zna jeszcze za dobrze mieszkańców.

Pozostaje nam bardzo przeprosić tych państwa - także na łamach mediów - za poniesione straty moralne czy materialne lub fizyczne. Informacja o groźnym przestępcy, który niejednokrotnie swoim działaniem zagrażał już życiu i zdrowiu policjantów, była naprawdę bardzo wiarygodna. Mieliśmy też informację o broni, której zapewne nie zawahałby się użyć, także wobec osób trzecich. Akcja była bardzo dynamiczna. Takie sytuacje zdarzają się, że trzeba podjąć natychmiastowe działania - powiedział rzecznik katowickiej policji Jacek Pytel. Zaznaczył, że poturbowani mogli już we wtorek skorzystać z pomocy psychologa. Podkreślił, że policja dalej oferuje takie wsparcie.

Akcja policji była bardzo brutalna

Policja potraktowała lokatorów mieszkania bardzo brutalnie. 24-letnia kobieta i 40-letni mężczyzna twierdzą, że byli kopani, szarpani, a mieszkanie zostało zdemolowane. Kobieta powiedziała, że antyterroryści uderzali jej głową o podłogę, w wyniku czego straciła część zęba. Mężczyzna doznał natomiast urazu oka.

Gdy zobaczyłem zamaskowanych osobników, zablokowałem drzwi nogami. Nie mogli się dostać, ale cały czas było parcie na drzwi, krzyki, granaty hukowe. Nie wiem ile, ale podobno sześć. Nastąpił wybuch w łazience - dzięki Bogu drzwi były otwarte, więc granat do mnie nie wrócił, nie poranił mnie - mówił naszej dziennikarce Annie Kropaczek poszkodowany mężczyzna. Dopiero wtedy usłyszałem: "Policja, otwierać". Rzucili mnie na ziemię, odwrócili, wykręcili ręce. Pięciu przycisnęło mnie do podłogi, dwóch kopało po pachwinach, po nogach - dodał.

Bałam się, że nas zabiją. Byli tak agresywni, tak niepohamowani - relacjonowała z kolei pobita kobieta. O dokumenty poprosili, ale dopiero po 10 minutach kopania mojego narzeczonego po twarzy, nogach (...) Mnie złapali za włosy i przeciągnęli po podłodze. Sześciokrotnie uderzyli moją głowę o podłogę - mówiła w rozmowie z naszą reporterką.

Według Andrzeja Gąski ze śląskiej policji, jeszcze we wtorek wieczorem na miejsce akcji wysłano specjalny zespół kontrolny, który prowadzi postępowanie wyjaśniające w sprawie fatalnej pomyłki. W środę nadzór nad tym postępowaniem podjęło Biuro Kontroli Komendy Głównej Policji. Jednocześnie komendant śląskiej policji uruchomił procedurę odszkodowawczą. Policja zapewnia, że poszkodowani dostaną pieniądze tak szybko, jak to tylko możliwe.

Sprawę policyjnej interwencji z urzędu zbada również Rzecznik Praw Obywatelskich. Prof. Irena Lipowicz zamierza zwrócić się do komendanta wojewódzkiego policji w Katowicach o udzielenie informacji co do zasadności i legalności policyjnej akcji.

W środę wolę spotkania z poszkodowanymi zadeklarował komendant wojewódzki policji w Katowicach nadinspektor Dariusz Działo. Komendant chciał ich przeprosić i poinformować o działaniach, które mają na celu jak najszybsze wyjaśnienie całej sprawy. Para odmówiła jednak spotkania, tłumacząc się złym samopoczuciem. Zapowiedzieli też, że będą się kontaktować z policją przez pełnomocnika. Wcześniej w rozmowach z dziennikarzami deklarowali między innymi, że "nie wybaczą policji".

Policjanci złapali złodzieja. Był poszukiwany dwoma listami gończymi

Poszukiwanego przestępcę ostatecznie udało się złapać. Okazało, że był w innym mieszkaniu w tym samym budynku. Jak ustalił reporter RMF FM Marcin Buczek, po złodzieja samochodów - poszukiwanego dwoma listami gończymi - wysłano antyterrorystów, ponieważ policja obawiała się, że może być uzbrojony. Dwa tygodnie temu zatrzymano jego kompana kradnącego luksusowe auta.

Złodziej, który usłyszał, co dzieje się piętro niżej, szykował się już do ucieczki. Ostatecznie nie udało mu się jednak zbiec.

Prokuratura wszczęła śledztwo ws. akcji policji

Prokuratura Okręgowa w Katowicach rozpoczęła śledztwo w sprawie fatalnej pomyłki policji. Jak tłumaczyła prok. Marta Zawada-Dybek, zdecydowano się na to "z uwagi na wagę sprawy".

Wyjaśniamy, czy w związku z tym zdarzeniem doszło do przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy policji. Prokuratorzy podejmują intensywne działania zmierzające do wyjaśnienia tego zdarzenia - dodała prokurator.

Przyznała również, że policjanci użyli siły fizycznej wobec obu przebywających w mieszkaniu osób oraz zniszczyli mienie o wartości około 15 tysięcy złotych. Jednocześnie Komenda Główna Policji zapowiedziała, że wszystkie akcje antyterrorystów będą od teraz rejestrowane.

Oboje pokrzywdzeni mieli zostać przesłuchani w środę, jednak ze względu na ich stan - zarówno fizyczny jak i psychiczny - czynności te zostały odłożone.

Zobacz filmy z relacjami poszkodowanych oraz wyjaśnieniami policji

W 2010 roku policjanci wtargnęli do mieszkania dwóch łodzianek

W 2010 roku głośno było o innej pomyłce antyterrorystów. Dwa lata temu funkcjonariusze podlegli Komendzie Stołecznej Policji bladym świtem wtargnęli do domu pani Małgorzaty i jej córki przy ul. Legionów w Łodzi. Policjanci wyważyli drzwi i wrzucili do mieszkania granat ogłuszający. Potem okazało się, że funkcjonariusze, szukający członków grupy przestępczej, pomylili numery mieszkań - zamiast do 6c wkroczyli do lokalu numer 6.

Po tych dramatycznych wydarzeniach starsza kobieta przeszła operację - od lat skarży się na problemy z sercem. Jej córka została natomiast poparzona odłamkami granatu. Sprawa o odszkodowanie za policyjną pomyłkę trafiła do sądu. Kobiety żądają 20 tysięcy złotych za zniszczenia w mieszkaniu oraz straty moralne. Do tej pory otrzymały jednak tylko 9 tysięcy.

Sąd uznał, że działania policjantów były zgodne z prawem. Sędzia zaznaczył jednak, że nie oznacza to, iż policja nie ponosi odpowiedzialności za skutki przeprowadzonej akcji - naruszono bowiem miedzy innymi mir domowy, a akcja spowodowała lekki uszczerbek na zdrowiu obu kobiet. Pełnomocnik poszkodowanych odwołał się od wyroku i nie wyklucza, że skieruje sprawę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Łódzka sprawa ciągnie się latami, miejmy nadzieję, że "katowicka pomyłka antyterrorystów" znajdzie swój finał znacznie szybciej.