Na jaw wychodzą kolejne szczegóły niedawnego amerykańskiego ataku na instalacje obrony przeciwlotniczej Iraku. W czasie nalotu użyto tak zwanych bomb klastrowych, które stwarzają zagrożenie dla ludności cywilnej, pisze dziś na swej stronie internetowej "The Washington Post". Już wcześniej ujawniono, że ataki na irackie radary w większości się nie powiodły.

Bomby JSOW, należące do szczególnie niebezpiecznych, użyte zostały w Iraku już dwa lata temu. Podczas lotu rozpadają się na mniejsze ładunki, które spadają potem na obszar o powierzchni zbliżonej do boiska piłkarskiego. Niektóre ze 145 ładunków jednej bomby nie wybuchają od razu i jeszcze długo mogą stanowić zagrożenie dla ludzi. Ich stosowanie w misjach nad Irakiem siły powietrzne marynarki i piechoty morskiej uzasadniają przede wszystkim bezpieczeństwem pilotów, można je bowiem zrzucić z wysokości ponad 60 kilometrów. Późniejszy ich lot jest kontrolowany przy pomocy satelitów, pilot może więc natychmiast odlecieć. Ponadto zniszczenia w przypadku trafienia celu są bardziej dotkliwe. Oficjalne dane głoszą, że 16 lutego aż 26 z 28 bomb nie trafiły celu. "The Washington Post" zadaje pytanie, czy niecelne i niebezpieczne dla ludności cywilnej ładunki mają być sposobem nowej administracji na pokonanie reżimu Husajna?

foto EPA

10:20