Sprzeczne sygnały rządu docierają w sprawie obowiązkowych alkomatów. Premier Donald Tusk zdementował nieoficjalne doniesienia, że Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju chce się z nich wycofać, a w zamian miałyby się pojawić alkolocki, które uniemożliwiają jazdę pijanemu kierowcy.

Ja nie potwierdzam tej informacji - mówi premier Donald Tusk. Szukamy optymalnych sposobów. Nie chcemy też nikomu sprawiać żadnej udręki. Zdajemy sobie sprawę, że jest alkomat i alkomat, są alkotesty. Alcolock wydaje się jak najbardziej zasadny, szczególnie tam, gdzie jest przewóz osób, i do tego jesteśmy bardzo przywiązani - powiedział premier Donald Tusk na konferencji prasowej po posiedzeniu rządu. Przyznał, że być może będą poszukiwane rozwiązania zmierzające do obowiązkowego posiadania alkotestu w samochodzie lub alkomatu w nowych autach. Alkomat w samochodzie nie ma być formą opresji ze strony państwa, tylko ma być formą pomocy dla tych, którzy wsiadają za kółko i nie są pewni swojej trzeźwości ze względu na picie w dniu poprzednim - powiedział Tusk. Nie chcemy tu popełnić błędu i nie chcemy nikomu robić krzywdy, kłopotu czy nakładać jakieś dodatkowe ciężary. Poszukamy takich sposobów, które nie będą dotkliwe, a które powinny spełnić swoje zadanie - dodał.

Alkolocki za co najmniej tysiąc euro?

Przypomnijmy, że o tym, iż Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju chce się wycofać z obowiązkowych alkomatów, informowaliśmy pod koniec ubiegłego tygodnia. W zamian tego, we wszystkich pojazdach komunikacji publicznej, autobusach, autokarach czy mikrobusach przewożących pasażerów pojawiłyby się alkolocki. Musieliby je też montować - oczywiście na własny koszt - ci kierowcy, którzy zostali złapani na prowadzeniu po pijanemu. Finansowo byłoby to dla nich bolesne, bo alkolocki kosztują co najmniej kilkaset euro.

(mal)