Dziewczynka ciężko poparzona przez przedszkolankę przeszła piekło. Cierpiała tak bardzo, że w szpitalu podawano jej morfinę, by uśmierzyć ból, a podczas specjalnych kąpieli zrywano z niej płaty skóry - podaje "Gazeta Wrocławska". Jej rodzice walczą o to, by miasto wzięło na siebie finansową odpowiedzialność za skutki wypadku. Tymczasem "urzędnicy wolą skierować sprawę do sądu, niż pomóc naszej córce" - napisali w liście, który trafił do gazety. Rodzice dziewczynki opisali w nim, przez co musiała przejść ich córka Madzia.

Urzędnicy w rozmowie z "Gazetą Wrocławską" zapewnili, że od kilku miesięcy negocjowali z rodzicami dotkliwie poparzonej Madzi. Przekonują, że chcą prowadzić dalsze rozmowy w sprawie zdarzenia z lutego ubiegłego roku.

To wtedy w przedszkolu przy ul. Dzielnej nauczycielka wniosła do sali, w której leżakowały dzieci, wrzątek w kubku, tłumacząc że chciała zrobić herbatę. W pewnym momencie straciła równowagę i wylała gorącą wodę na śpiącą dziewczynkę - wynika z ustaleń śledztwa. Do sądu trafił już akt oskarżenia.

U córki stwierdzono oparzenie około 16 proc. powierzchni ciała, głównie III stopnia, w tym owłosionej skóry głowy, prawej części twarzy, szyi, ramienia, barku, klatki piersiowej, a także palców u prawej ręki - napisali w poruszającym liście rodzice Madzi. Mają żal pracowników placówki o to, że cierpiącej córce nie udzielono natychmiastowej pomocy, co mogłoby sprawić, że obrażenia mogłyby być mniej poważne.

Rodzice 3,5 latki przyznali wprost: córka przeszła piekło. Opisali, ze przez kilka dni po wypadku podczas specjalnych kąpieli zrywano z niej płaty poparzonej skóry. Dziecko płakało i krzyczało. Madzia przeszła dwie operacje przeszczepu skóry, zdejmowanie szwów, wkłuwanie wenflonu - czasem kilka razy dziennie. Aby uśmierzyć ból, dostawała dożylnie morfinę.

Leczenie i rehabilitacja trwają. Dziewczynka jest także pod opieką psychologa. Rodzice podkreślili, że nie wszystkie obrażenia da się wyleczyć. Zostaną m.in. blizny, a na poparzonej skórze głowy nie odrosną włos.

Dziewczynka każdego dnia jest ubierana w stroje uciskowe, które nosi całą dobę. Rodzice stosują także specjalne maści i plastry silikonowe, przeprowadzane są również zabiegi mające przywrócić elastyczność skóry. Do tego dochodzą codzienne masaże i rehabilitacja.

Miasto wraz z prezydentem, jako organ odpowiedzialny za przedszkole, nie zainteresowało się losem Madzi. Dopiero po naszym mailu z sierpnia 2017 podjęło rozmowy - skarżą się rodzice Madzi w liście przesłanym "Gazecie Wrocławskiej".

Ojciec Madzi w czerwcu ubiegłego roku po raz pierwszy wystąpił do miasta z prośbą o pomoc finansową w leczeniu i rehabilitacji - miasto jest właścicielem przedszkola. Prośbę ponowiono w sierpniu 2017 roku. Urząd odezwał się w grudniu, a dopiero na przełomie stycznia i lutego tego roku zaczęły się negocjacje. Zdaniem urzędników rozmowy trwają do czerwca ubiegłego roku. Negocjacje przez kilka miesięcy prowadzono przed sądem. Procesu nie było, tak samo jak ugody.

Zdaniem magistratu, porozumienie było bliskie. Rzecz miała się jednak rozbić o próbę wyliczenia, ile może kosztować leczenie dziecka w przyszłości. Urząd poinformował, że zaproponowano wówczas, by wspólnie wyznaczyć biegłego, który oszacowałby koszty i zweryfikował sumy, które dotychczas pochłonęła terapia dziewczynki.

Urząd miejski poinformował "Gazetę Wrocławską", że rodzice nie chcieli się zgodzić na opinie biegłych ws. kosztów leczenia, oraz że urząd musi kwotę odszkodowania wyliczyć "w oparciu o konkretne parametry". Tymczasem rodzice twierdzą, że Madzia była już badana przez biegłych dwukrotnie. Wskazują na to, że Madzia boi się lekarzy, a kolejna wizyta byłaby dodatkowym cierpieniem. Czy zatem do wyliczenia kosztów leczenia konieczne jest dodatkowe badanie, mimo tych przeprowadzonych wcześniej? Ojciec Madzi przyznał, że miasto nie chce więcej negocjować po fiasku sądowych rozmów o ugodzie, mimo że dwukrotnie wzywał urząd do kolejnych rozmów.

(ł)