"Tego dnia Instytut Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie opuściła moja żona. Otrzymała po wyjściu ze szpitala kilkaset ampułek leku, który trzeba przechowywać w stanie zamrożonym - i zrodził się problem, jak dotrzeć z tymi ampułkami jak najszybciej do domu. (…) Dowiedziałem się, że pan marszałek będzie leciał do Rzeszowa i skorzystałem z tej sposobności" - tak poseł PiS Stanisław Piotrowicz wyjaśnia w rozmowie z dziennikarzem RMF FM, w jakich okolicznościach leciał z marszałkiem Sejmu Markiem Kuchcińskim rządowym samolotem z Warszawy do Rzeszowa. Na uwagę Krzysztofa Zasady, że przeciętny obywatel nie miałby takiej możliwości, Piotrowicz odparł: "Jestem przekonany, że gdyby zwrócili się z takim wyjątkowym problemem do pana marszałka, nie odmówiłby".

Stanisław Piotrowicz i jego żona towarzyszyli Markowi Kuchcińskiemu - co wynika z dokumentów, do jakich dotarł Krzysztof Zasada - w jednym z licznych lotów marszałka rządowymi maszynami z Warszawy do Rzeszowa.

Zapytany o tę sytuację poseł PiS zrelacjonował: Ja mieszkam na Podkarpaciu, 70 km od Rzeszowa. Zazwyczaj podróżuję albo własnym samochodem, około 6 godzin, albo samolotem należącym do LOT-u. Tego dnia, jak pamiętam, nie było wolnych miejsc w samolotach rejsowych (...). Pewnie bym pozostał w Warszawie i czekał na wolny rejs, ale tego dnia Instytut Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie opuściła moja żona. Otrzymała po wyjściu ze szpitala kilkaset sztuk ampułek leku, który trzeba przechowywać w stanie zamrożonym - po rozmrożeniu leki nadają się do wyrzucenia. I zrodził się problem, jak dotrzeć z tymi ampułkami jak najszybciej do domu, tak żeby się nie rozmroziły. (...) Dowiedziałem się, że pan marszałek będzie leciał do Rzeszowa - i skorzystałem z tej sposobności.

Na uwagę naszego dziennikarza, że inni obywatele w takiej sytuacji nie mają takich możliwości, Piotrowicz odparł: Jestem przekonany, że gdyby zwrócili się z takim wyjątkowym problemem do pana marszałka, nie odmówiłby. To nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości.

Poseł PiS oświadczył, że nie widzi w tej sytuacji nadużycia władzy.

Przede wszystkim mam świadomość tego, że nie było z mej strony nadużycia. Był to wypadek losowy - żeby nie powiedzieć, że stan wyższej konieczności. Po drugie, obecność mojej żony na pokładzie ani moja nie przyczyniły się do wzrostu kosztów podróży - podkreślił.

Czy uważa pan za normalną sytuację, kiedy jest możliwość skorzystania - w jakichkolwiek innych sytuacjach - ze wsparcia rządowego, a tylko dla zasady rząd tego wsparcia nie daje, mimo że nie generuje to żadnych kosztów? - zapytał retorycznie.

Dopytywany przez naszego dziennikarza, czy nie widzi w swoim postępowaniu niczego niestosownego, odparł: Panie redaktorze, poseł, wracający do domu po tygodniu pracy, korzysta z uprzejmości marszałka, który dysponuje wolnymi miejscami na pokładzie.

Ale jeżeli ktoś uważa, że jest to złe, to należy to uregulować prawnie. Ja należę do tych ludzi, którzy prawa przestrzegają - stwierdził.

Zadeklarował również, że "jeżeli dzisiaj ktoś uważa, że odniósł korzyść, jest gotów za to zapłacić".

Jestem gotów zapłacić dlatego, że jestem człowiekiem honoru. Ja na cele charytatywne przeznaczam co roku jedną pensję poselską - podkreślał.

Dopytywany zaś przez Krzysztofa Zasadę o precyzyjną deklarację, czy zapłaci za lot swój i swojej żony, Stanisław Piotrowicz stwierdził: Oczywiście, że tak, jeżeli będzie stosowne wyliczenie - bo nie wiem, ile mam zapłacić. Nie wiem ile i nie wiem komu.