Miały zarabiać po 560 dolarów. Z 28 zostało tylko 9 – reszta uciekła z pracy. To realia, jakie grupę Filipinek spotkały w pieczarkarni pod Radzyniem Podlaskim. Miejscowemu księdzu z parafii na terenie, której mieszkały skarżyły się, że pracują po 12 godzin dziennie i są źle traktowane.

Chciały poprawić sobie byt. Na Filipinach średnia pensja to 100-150 dolarów miesięcznie. Polska rzeczywistość okazała się brutalna.

Za pierwsze dwa tygodnie dostały po 180, ale złotych. To widziałem na własne oczy - mówi ks. Andrzej Biernat, proboszcz parafii pw. Opatrzności Bożej w Parczewie. Filipinki przez jakiś czas mieszkały na terenie jego parafii. Ksiądz zainteresował się ich losem, gdy w śnieżną niedzielę pojawiły się w kościele. Nie miały ciepłych ubrań, były w klapkach, a właśnie wtedy mieliśmy atak zimy - mówi ksiądz. Ogłosiłem zbiórkę ubrań. Ludzie pomogli.

Kobiety poskarżyły się księdzu na złe traktowanie, że pracują po kilkanaście godzin dziennie. Czarę goryczy przelało rozliczenie pierwszych dwóch tygodni pracy. Zarobiły po 180 złotych.

Z właścicielem firmy mimo kilkukrotnych starań nie udało się skontaktować. Sekretarka po kolejnej rozmowie poprosiła mnie o pozostawienie numeru telefonu. Do tej pory milczy. W Agencji Euro Connect z Gorzowa Wielkopolskiego, która załatwiała formalności, poinformowano mnie, że 560 dolarów, które miały zapisane w kontrakcie, to jedynie średnia jaką mogłyby zarobić. To był nasz błąd, że podaliśmy średnią, ale tego domagał sie nasz filipiński kontrahent. W rzeczywistości praca jednak była na akord, czyli płatna od ilości zebranych pieczarek. Filipinki były mało wydajne, więc mało zarobiły. Te, które chciały pracować i zostały zarobią na pewno więcej - zapewnił mnie w rozmowie telefonicznej Adam Zalewski z agencji.

Pracodawca znany jest w okolicy niestety ze złej strony. Wie pan jak on zatrudnia? - mówi jeden z mężczyzn. Mój krewny chciał u niego pracować. Zawołał 15 osób na jeden dzień. Po całym dniu pracy przyjął jednego. Resztę odesłał i nawet za dniówkę nie zapłacił.

Ludzie nie chcą u niego pracować, mimo ogromnego bezrobocia - mówi mi jedna z pracownic parczewskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Wszyscy narzekają na wyzysk i mizerne wynagrodzenie. Dlatego u niego taka rotacja. Nie mógł znaleźć pracowników w okolicy, bo ludzie go znają dlatego pewnie ściągnął Filipinki - dodaje.

Chciały tu poprawić sobie byt, pozadłużały się na Filipinach, żeby tu przyjechać do pracy. Spotkało je rozczarowanie. Przykre - dodaje miejscowy proboszcz.