Batalia emerytalna najwyraźniej podkopała zapał reformatorski rządu. Sondażowe spadki, związkowe blokady, opozycyjne pławienie się w roli obrońców ludu sprawiły, że z PO coraz częściej słychać głosy o tym, że teraz czas na spokojne rządzenie i "ciepłą wodę w kranie". A i premier - sądząc po jego wystąpieniu na Radzie Krajowej Platformy - zdaje się o niczym innym nie marzyć.

Trudno uznać pakiet reform zapowiedzianych w exposé za nadzwyczaj odważny. Parę zmian podatkowych, trochę cięć socjalnych dla najbogatszych i zmiany emerytalne nie szokowały ani ostrością, ani koniecznością nadmiernie bolesnego zaciskania pasa. Opowieści o "pracy do śmierci" zrobiły jednak swoje. Spora część wyborców nabrała przekonania, że nikt nigdy nie kazał im czynić takich potwornych wyrzeczeń jak zbrodniczy reżim Tuska, a to (wsparte potężną liczbą mniejszych i większych wpadek) znalazło odbicie w mocnych spadkach sondażowych.

Politycy są trochę jak gwiazdy popkultury. Uwielbiają być kochani. Rzadkością wśród nich są tacy, którzy pogarszające się sondaże przyjmują ze spokojem i niezachwianą wiarą w to, że warto podejmować ryzykowne kroki, bo one kiedyś zaowocują. Co to - to nie. Im większe spadki - tym większa nerwowość i poszukiwanie łatwych sposobów na odbicie się i przełamanie złego trendu. Tymi "łatwymi" sposobami, o których myśli się (i po cichu mówi) w Platformie, mają być rekonstrukcja rządu i reformatorskie wyciszenie.

Zobacz również:

Co do rekonstrukcji - nie za bardzo chce mi się w nią wierzyć. Donald Tusk udowodnił, że poza momentami kryzysowymi, bardzo niechętnie rozstaje się z ministrami, bo te rozstania byłyby zarazem przyznaniem się do personalnych błędów. I choć gołym okiem widać, że kilku ministrów tego rządu albo obsadzono w złej roli, albo w ogóle niespecjalnie się do ministrowania nadają, to podejrzewam, że ich boje z oporem materii obserwować będziemy dużo dłużej niż do jesieni.

Znacznie łatwiejszym w realizacji i o niebo intensywniej chwytającym polityków PO za serce pomysłem, jest rozstanie się z mrzonkami o jakichkolwiek dalszych kontrowersyjnych ustawach i ideach i cieszenie się tym co zrobiono dotąd. Takie głosy trafiają w klubie PO na podatny grunt. Posłowie, przerażeni tym, że 30-procentowy wynik wyborczy "wymyłby" wielu z nich z parlamentu będą ostatnimi, którzy namawiać będą Tuska, by szedł "szybciej, wyżej, mocniej", a on sam zaczyna przejawiać coraz większą ochotę, by położyć się na laurach "dzielnego reformatora" i spokojnie dotrwać do końca kadencji.

Podejrzewam, że ta ochota może wygrać. Rządzący zapomną o zapowiedziach, choćby przycięcia przywilejów emerytalnych górników, złagodzą pomysły deregulacyjne i zaczną przekonywać, że tyle, ile zrobili dotąd, od lat nie zrobił nikt inny, więc należy im się chwała i splendor. A szkoda byłaby to wielka, bo co najmniej parę solidnych wyzwań jeszcze na rządzących Polską czeka. Wciąż mamy sporo absurdalnych przepisów regulujących (czytaj - tłumiących) swobodę gospodarczą i wiążących ręce ludziom przedsiębiorczym, wciąż obowiązują tu absurdalne przywileje typu wcześniejszych emerytur czy karty nauczyciela, publiczne pieniądze wciąż rozchodzą się tu i ówdzie między palcami, a urzędnicze sobiepaństwo wciąż drażni i wywołuje poczucie niezrozumienia. Roboty, wymagającej czasem odwagi, a czasem tylko konsekwencji, byłoby na najbliższe 3 i pół roku co niemiara i grzechem ciężkim byłoby uznawanie, że zryw pierwszych siedmiu miesięcy był tak wyczerpujący, że wystarczy go na całą kadencję.

Więcej felietonów Konrada Piaseckiego w Interia.pl