Polska opieszałość nie miała większego znaczenia - polscy politycy zgodnie wytykają amerykańskiemu sekretarzowi obrony, że Waszyngton i tak wycofałby się z projektu tarczy. I na tym ich zgoda się kończy, a zaczynają racjonalizatorskie propozycje, które, co zabawne, wzajemnie się wykluczają.

Pierwsza dotyczy terminu podpisania umowy. Wiadomo, że ten, w którym zrobił to rząd był zły. A jaki byłby lepszy? No właśnie...

Jeśli słuchać porady szefa BBN Aleksandra Szczygło - trzeba było umowę podpisać wcześniej, wiosną 2008 roku. Wcześniej zaczęłaby się i budowa, z której amerykanom trudno byłoby się wycofać. "Prawdopodobnie kontynuowaliby tę inwestycję" - mówi mi Szczygło "Amerykanie nie mieliby wtedy takich argumentów na podorędziu".

Także Karol Karski z PiSu puszcza wodze wyobraźni. Mówi, że brakowało tylko ratyfikacji ze strony polskiej. "Gdyby ta umowa została ratyfikowana, mogłaby się już rozpocząć jej realizacja. Mogliby tu się znaleźć żołnierze amerykańscy, mogłaby się rozpocząć już budowa..."

Nie, nie, nie - wydaje się mówić Grzegorz Napieralski, który przekonuje, że trzeba się było wstrzymać z podpisaniem umowy do czasu rozstrzygnięcia wyborów w USA. Bo już rok temu było wiadomo, że Barack Obama jest przeciwny tarczy antyrakietowej. "Niestety Radosław Sikorski chciał być mądrzejszy i teraz wszyscy musimy płacić za jego błędy.(...) Wina jest po stronie Polski ewidentna. (...) jesteśmy teraz obarczani winą i relacje polsko-amerykańskie słabną, jesteśmy partnerem niewiarygodnym."

To są bzdury - odpowiada Zbigniew Chlebowski z PO. Ratyfikację w polsce można skończyć w ciągu tygodnia, ale to sprawa drugorzędna, bo decyzja i tak należała do Stanów Zjednoczonych. "My zrobiliśmy naprawdę wszystko."

Wszystko, czyli co?

Czy przypadkiem rząd nie założył, że skoro Amerykanie i tak nie chcą tarczy, to nie ma co podejmować żadnych działań? Tak jak w przypadku reform finansów państwa, gdzie nie szykuje projektów ustaw - zasłaniając się prezydenckim wetem.