Obniżyć wiek emerytalny, podatki, podwyższyć kwotę wolną od podatku, dać ludziom mieszkania. Trwająca kampania prezydencka już teraz sporo nas kosztuje. Politycy prześcigają się w składaniu coraz bardziej szczodrych obietnic. Na razie najhojniejszy jest Andrzej Duda, który zapowiedział obniżenie wieku emerytalnego z 67 lat, do poziomu sprzed reformy, czyli do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. Gdyby zrealizować ten pomysł, to do 2020 roku kosztowałoby to nas około 40 miliardów złotych. Dla zobrazowania, za te pieniądze można by zbudować 20 warszawskich Stadionów Narodowych. W poniedziałkowych Faktach RMF FM liczymy koszty wyborczych obietnic. Zapraszamy też do lektury poniedziałkowego "Dziennika Gazety Prawnej".

W piątek z ust kandydata PiS na prezydenta Andrzeja Dudy padła także propozycja przewalutowania kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich na polskie złote po kursie z dnia zaciągania długu. Z wyliczeń Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego wynika, że kosztowałoby to prawie 44 i pół miliarda złotych. 

Problem kredytów we frankach szwajcarskich nie jest nowy. Można dyskutować nad tym, czy pomagać frankowiczom i jak, ale faktem jest, że z powodu wzrostu kurs szwajcarskiej waluty, wiele osób ma poważne problemy finansowe. To bardzo nośny temat w kampanii wyborczej. 

 12 marca 2014 roku podczas Forum Bankowego prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka powiedział: "Już widać wyraźnie, że będą ludzie, którzy podniosą ten temat przy kolejnych wyborach parlamentarnych. I nie możemy ot tak, po prostu, zostawić tego problemu na najbliższe 20 lat. (...) To nie jest kwestia, wobec której powinniśmy przejść obojętnie, bo będzie nam się to odbijać czkawką". I jak widać w tej kampanii czkawka wróciła.

Drugi problem to emerytury. Ekonomiści wiedzą, że nie unikniemy podnoszenia wieku emerytalnego. Brytyjski odpowiednik naszego Głównego Urzędu Statystycznego twierdzi, że co trzecie urodzone dziś dziecko dożyje stu lat. Nie można sobie zatem wyobrazić, że 40 lat "dzieci" te spędzą na emeryturze. Ekonomiści mają tego świadomość, ale obywatele już niekoniecznie. Wiele osób uznaje podniesienie wieku emerytalnego do 67 roku życia za skrajną niesprawiedliwość. Politycy muszą to wytłumaczyć wyborcom. Muszą także przygotować realne wsparcie dla pracowników powyżej 60 roku życia i dla osób, które po prostu sobie nie radzą. Inaczej obie te "miny" będziemy odkrywać w każdej kampanii. Aż kiedyś wybuchną. 

Bardzo kosztowne podarunki

Czym się różni gwiazdkowy prezent od wyborczego? Pierwszy fundują rodzice, a drugi podatnik.

Najbardziej kosztowne propozycje w ramach kampanii  prezydenckiej zgłasza kandydat PiS Andrzej Duda. Mówi, że można pokryć te wydatki, zwiększając dochody budżetu przez bardziej skuteczne ściąganie podatków. Pomysły Bronisława Komorowskiego na ogół nie oznaczają dużych kosztów lub są trudno wycenialne. Zapewne to efekt tego, że urzędującemu prezydentowi trudno równie swobodnie jak kandydatowi opozycji zgłaszać kosztowne pomysły - czytamy w poniedziałkowym "Dzienniku Gazecie Prawnej". 

TU PRZECZYTASZ WIĘCEJ O SPRAWIE

Zasiłki na dzieci. Andrzej Duda proponuje po 500 zł  miesięcznie na wszystkie  dzieci w najbiedniejszych rodzinach i tyle samo od  drugiego dziecka w pozo- stałych. Trudno oszacować dokładne skutki, bo nie wiadomo, jakie byłyby kryteria przyznawania świadczeń dla  najbiedniejszych. Jeśli brać kryteria uprawniające dziś do świadczeń rodzinnych, to w grę wchodziłoby od 2,3 do 2,5 mln dzieci. To oznacza od 14 do 15 mld zł rocznie. W ciągu kadencji to ok. 75 mld zł. Wydatki na drugie i kolejne dzieci w pozostałych rodzinach zwiększyłyby te wydatki o następne  6-9 mld zł. 

"Obiecanki cacanki"

Kosztowne przedwyborcze obietnice nie są polskim wynalazkiem. Najdroższe kampanie to specjalność amerykańska.

Absolutny rekord pobiła kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych z 1896 roku. Kandydat demokratów William Jennings Bryan zasłynął wtedy swoją mową o Złotym Krzyżu. Bryan twierdził, że Amerykanie i amerykańska gospodarka jest przybijana do krzyża ze złota. Bryan chciał tym samym, żeby Amerykanie odeszli od parytetu złota. Chciał, żeby można było wydrukować dokładnie tyle dolarów, ile USA ma złota i żeby Amerykanie mogli wymieniać gotówkę na ten drogocenny kruszec. Kurs był sztywny. To zabezpieczało stabilność waluty i ułatwiało handel np. z Wielką Brytanią.

Problem tylko w tym, że amerykańska gospodarka znalazła się w potężnym kryzysie. Deflacja sięgnęła 30 procent. Dla farmerów oznaczało to potężne straty, ceny ich produktów spadały. Pieniędzy nie można było dodrukować, bo nie było wystarczającej ilości złota. William Jennings Bryan zaproponował więc wtedy, żeby część produkcji dolara powiązać z zasobami srebra. Dzięki temu można byłoby dodrukować pieniądze i zwalczy deflację. Idea słuszna, problem tylko w tym, że pomysł podważał fundamenty ówczesnego systemu finansowego.

Teraz w Polsce, też nie brakuje potężnych problemów społecznych. Nie da się ich jednak załatwić pojedynczą ustawą i jednym prostym pomysłem. Od polityków trzeba wymagać czegoś więcej. Kompleksowej i co najważniejsze konkretnej wizji Polski. Bo pieniądze potrafi obiecać każdy.