"Otrzymujemy wsparcie tam, gdzie potrzebujemy i gdzie się go domagaliśmy słusznie. Nagle mówimy: "nie, nie zrobimy tego, ponieważ Niemcy są źli, Niemcom nie ufamy, niby są naszymi sojusznikami, ale traktujemy ich, jakby byli naszymi wrogami". To jest totalnie niespójne" - mówiła w Rozmowie w południe w RMF FM Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, pytana o reakcję polskich władz na niemiecką propozycję dot. przekazania baterii Patriot. "Podważamy naszą pozycję w NATO, nasz przekaz w NATO. Albo chcemy bezpieczeństwa natowskiego, ukraińskiego i naszego, albo go nie chcemy i przedkładamy jakieś ideologiczne względy nad rzecz najważniejszą, jaką dzisiaj jest bezpieczeństwo" - dodała była ambasador RP w Moskwie i przedstawicielka instytutu Strategie 2050.

Rozmówczyni Rocha Kowalskiego podkreślała, że niemieckie Patrioty nie mogą zostać przekazane Ukrainie. To jest oczywista oczywistość. Władze Polski o tym wiedzą, wszyscy o tym wiedzą. Ukraina nie umiałaby z nich od razu skorzystać. Musiałyby być wraz z niemieckimi żołnierzami - tłumaczyła Pełczyńska-Nałęcz. Ukraina potrzebuje innego wsparcia. Bardzo potrzebuje. Dokładnie wiadomo, jakie to jest wsparcie. Nie mogą to być na ten moment te Patrioty. One mogą trafić na polską granicę wschodnią i zdecydowanie powinny tam trafić - dodała. 

Była ambasador RP w Moskwie odniosła się do pojawiających się argumentów, że nie istnieją formalne przeszkody, które uniemożliwiałyby przekazanie Patriotów z Niemiec Ukrainie. Nie chodzi o zapisy, tylko o realne możliwości. Te Patrioty stanowią część systemu natowskiego. Jest jasno powiedziane, że mogą trafić wyłącznie na obszar państw NATO - oświadczyła Pełczyńska-Nałęcz. Ze strony polskiej wielokrotnie - i słusznie - była artykułowana potrzeba obrony przeciwpowietrznej na naszym terenie - przypomniała. 

Jest takie powiedzenie: "Mądry człowiek poszukuje sojuszników, a głupi odrzuca przyjaciół". Jesteśmy częścią Sojuszu Północnoatlantyckiego - bardzo dobrze, że tak się stało. Nie jest dla nikogo zaskoczeniem, że ważną częścią sojuszu są Niemcy. Podjęliśmy strategiczną decyzję, że jesteśmy w sojuszu militarnym z Niemcami - mówiła w RMF FM Pełczyńska-Nałęcz. Niemcy popełniają błędy - także w relacji z Ukrainą. Polska może i powinna te błędy wskazywać - sugerowała. 

Rozmówczyni Rocha Kowalskiego odniosła się do słów wicedyrektorki Ośrodka Studiów Wschodnich Justyny Gotkowskiej, która w Porannej rozmowie w RMF FM stwierdziła, że w polskiej propozycji dot. przekazania niemieckich Patriotów Ukrainie "chodzi o stymulowanie naszych największych sojuszników, żeby wysłali więcej jakościowo lepszego sprzętu wojskowego na Ukrainę - w szczególności w obszarze obrony powietrznej". Patrioty to są systemy najlepsze, które posiadają Niemcy, a których Niemcy (ani żaden inny sojusznik) na Ukrainę jeszcze nie wysłały - tłumaczyła ekspertka OSW. 

Jeżeli chcemy - skutecznie stymulować Niemców, żeby dawali lepszą broń, bardziej zawansowaną, dawali więcej, szybciej i nie stawiali dodatkowych przeszkód dla analogicznego wsparcia innych krajów NATO (...), powinniśmy przede wszystkim kłaść na stole konkretne propozycje - oceniła Pełczyńska-Nałęcz. 

Pełczyńska-Nałęcz: Rosjanie przyjęli strategię wojny terrorystyczno-energetycznej

Główny cel Moskwy pozostaje cały czas ten sam, czyli podporządkowanie całkowite Ukrainy woli politycznej, władzy politycznej i militarnej Federacji Rosyjskiej. Zmieniły się sposoby dochodzenia do tego celu, ponieważ Blitzkrieg militarny się nie udał, ponieważ ofensywa na wschodzie się nie udała. Przeciwnie - doszło do efektywnej kontrofensywy ukraińskiej. Rosjanie przyjęli nową strategię, to jest strategia wojny terrorystyczno-energetycznej, w której zakładnikami są właściwie wszyscy cywilni obywatele Ukrainy. Chodzi o doprowadzenia do takiej sytuacji, żeby Ukraina cała została pokryta blackoutem energetycznym. Wtedy uważa się, że się złamie wolę polityczną ludzi i przywództwa ukraińskiego, a po drugie nastąpi exodus Ukraińców do Europy i będzie złamanie woli politycznej w Unii Europejskiej pod presją uchodźczą - mówiła w internetowej części rozmowy w południe Katarzyna Pełczyńska- Nałęcz, była ambasador RP w Moskwie i szefowa Instytutu Strategie 2050.

Była ambasador RP w Moskwie stwierdziła, że nic nie wskazuje, żeby doszło do takiego załamania wśród Ukraińców. Ludzie cierpią, warunki są naprawdę okropne. Ale równocześnie obserwujemy jakąś nieprawdopodobną solidarność, zdolność do mobilizacji wszystkich zasobów, jakie tylko są dostępne, żeby jakoś w tej sytuacji dać radę - mówiła. Jej zdaniem dużą rolę do odegrania ma tu również Zachód, który powinien "dostarczać generatory prądu, koksowniki, wszystko to, co niestety w warunkach cofnięcia cywilizacyjnego spowodowanego atakami rosyjskimi umożliwi przeżycie Ukraińcom w ich kraju". Oni też wcale nie wykazują chęci dalszego exodusu. Chcą żyć i przetrwać w swoim kraju - stwierdziła szefowa Instytutu Strategie 2050.

Była ambasador w Moskwie była też pytana o to, czy w najbliższym czasie możemy się spodziewać "zamrożenia" frontu. Czy możemy mówić o tym, że zdolności Rosjan do przesuwania się w głąb kraju się zatrzymały?

Eksperci wskazują, że Rosjanie mają jeszcze zasobów rakietowych na ok. 10 zmasowanych uderzeń. Do tej pory miało miejsce 9, nie wliczam tego, który ewentualnie może trwać obecnie lub zaraz się zdarzyć. To pokazuje, że są granice tego typu ataku, ale jednak ciągle jest niestety spory potencjał - tłumaczyła. Lądowo trwają walki, które nazwałabym walkami stagnacyjnymi po  kontrofensywie ukraińskiej, po wycofaniu się Rosjan z Chersonia. Widać, że tam Rosjanie z niektórych obszarów troszeczkę się cofają. W innych próbują troszeczkę atakować, ale na razie jest stagnacja - analizowała rozmówczyni Rocha Kowalskiego. Jej zdaniem kolejna rosyjska ofensywa jest realna w okolicach marca i kwietnia.

Pełczyńska-Nałęcz była też pytana o to, czy Białoruś włączy się w wojnę Putina na Ukrainie. Białoruś jest włączona w tę wojnę. Białoruś dziś jest de facto nie tylko już militarną kolonią rosyjską. Ostatnia czerwona linia to jest udział wojsk białoruskich w tej wojnie. Wiadomo, że była presja Kremla i wiadomo, że był opór Mińska" - mówiła. "Jest obawa Łukaszenki po pierwsze, że to się zdecydowanie ludziom nie spodoba. O ile Rosjanie też nie chcą ginąć na tej wojnie, to jeszcze da się im wmówić, że ta wojna czemuś służy. dla Białorusinów to w ogóle już nie jest ich wojna i nijak się nie da im wytłumaczyć, po co ta wojna jest - wyjaśniała.

Łukaszenka zasadnie się boi, że jak da broń ludziom, którzy zaledwie dwa lata temu występowali w rewolucji wewnętrznej przeciwko niemu, to oni mogą tę broń użyć już niekoniecznie w pokojowych protestach. On się tego boi i on próbuje się wywinąć z tej presji rosyjskiej. Czy mu się to uda, jak Rosjanie ostatecznie zdecydują i co się zdarzy nie wiemy. Niemniej taka ofensywa z obszaru Białorusi ponownie, już teraz nie tylko ostrzeliwanie, bo to ma miejsce cały czas, tylko ofensywa lądowa, jest niestety niewykluczona - dodała Pełczyńska-Nałęcz.

Opracowanie: